czwartek, 29 sierpnia 2013

CZĘŚĆ I. Rozdział 1. Niespodzianka

CZĘŚĆ PIERWSZA

"Wszystkie okropne rzeczy zaczynają się od czegoś niewinnego" ~ Ernest Hemingway





Wiatr zrywał żółto-czerwone liście z drzew. Jesień nastała tego roku wyjątkowo szybko. Za oknem samochodu moich rodziców krajobraz robił się coraz bardziej górzysty i dziki. Małe miasteczka zastąpił gęsty las, w którym ciągle zieleniły się wysokie sosny i sekwoje. Mchy gęsto porastały kamienie rozrzucone między drzewami. Burzowe chmury zaczęły zbierać się nad bezkresnym morzem zieleni i miedzi. 
Opadłem na skórzaną kanapę z tyłu, koło mnie siedziała moja mała siostrzyczka wesoło gaworząca. Złote loczki opadały jej już na ramiona, w pulchnych rączkach trzymała małego konika o złotej sierści, prezent ode mnie na drugie urodziny. Pogłaskałem ją po rumianym policzku. Spojrzała na mnie swoimi dużymi niebieskimi oczami, otoczonymi wachlarzami długich i ciemnych rzęs. Złapała mnie za palec i mocno nim potrząsnęła. Zaśmiałem się pocałowałem ją w czoło. 
- Będę za tobą tęsknić Claire - szepnąłem cicho. W jej ślicznych oczkach pojawiły się łzy. Wiedziałem, że jej też będzie mnie brakować. - Ale nie płacz, przecież jesteś już duża.
Uśmiechnęła się do mnie słodko. Po chwili znów wróciła do oglądania krajobrazów za oknem, jednak wciąż ściskała mój palec. Wolną ręką wsunąłem słuchawki do uszu i puściłem jakiś dołujący kawałek, a co mi tam i tak mam zjebany humor. Oparłem głowę o zagłówek i zamknąłem powieki, wiedziałem, że już niedługo znów będę w Wojskowej Szkole Krogera. Znów zobaczę moich kumpli. Znów będę się uczył i trenował. Znów zobaczę Burzę. Uśmiechnąłem się na wspomnienie mojej karej klaczy. Odblokowałem telefon i spojrzałem na jej zdjęcie, była moją jedyną przyjaciółką. Do szkoły Krogera nie chodziła żadna dziewczyna, ale to nie dlatego, że nie mogła, po prostu do szkoły Krogera uczęszczali sami herosi, a wśród nich rzadko były dziewczyny.
Poczułem, że ktoś klepie mnie w kolano, otworzyłem jedno oko i zobaczyłem zatroskaną twarzy mojej mamy. Proste, brązowe włosy opadały jej na ramiona, równo na każdą stronę. Patrzyła na mnie swoimi niebieskimi oczami, które ja i Claire mamy po niej. 
- Logan? - miała ciepły głos, który rozpoznałbym wszędzie.
- Tak mamo? - splotła swoje palce z moimi i mocno uścisnęła.
- Postaraj się w tym roku nikogo nie porazić - powiedziała z uśmiechem, na co tata zdusił w sobie chichot.
Spojrzałem na tył jego głowy, siwiejące już blond włosy, opadające na kołnierz białej koszuli. Poklepałem go po ramieniu. Wszyscy mężczyźni w mojej rodzinie posiadali dziwne zdolności, na przykład ja. Kiedyś Jake Memling z mojej szkoły chciał się ze mną bić, ale gdy tylko dotknął mnie, padł porażony na ziemię. Kiedy indziej znowu przez przypadek wywaliłem wszystkie korki w szkole. Wszystko to przez to, że wywodzimy się z linii Zeusa. Krew bogów często mieszała się z krwią hersów, ci znowu mieli dzieci, którzy czasem mieli kontakt z bogami. No i się kręci, taa wiem to pokręcone, ale to właśnie to kim jestem. 
Mama, pochodziła skolei z linii Demeter, żebyście widzieli co rośliny robiły w jej obecności. Generalnie dziewczyny mają łatwiej, nie są postrzegane jako zagrożenie no i nie muszą walczyć z potworami i w ogóle. Są po prostu żonami i  matkami kolejnych herosów, choć obdarzone zdolnościami to nie tak wielkimi jak chłopacy. 
- Już niedaleko.
Nie musieli mi tego mówić, znałem każdy metr tej drogi, odkąd trafiłem do Krogera, gdy miałem dziesięć lat. Pogłaskałem Claire po włoskach i zacząłem pakować swój plecak. Wrzuciłem do niej grecką mitologię, która leżała między nami, telefon i iPoda. 
Niedługo potem skręciliśmy w prawo na żwirową alejkę. Przejechaliśmy kilometr i stanęliśmy przez wysoką, żelazną bramą. Na jej szczycie stał brązowy pomnik Nike w rozwianej greckiej sukni. Wrota otworzyły się same i wjechaliśmy na dziedziniec, na którym stało mnóstwo samochodów. Rodzice pomagali swoim synom wnieść bagaże do swoich pokoi. Niektórzy już przebrani w zbroje ćwiczyli na łące. Wysiadłem i zarzuciłem plecak na plecy. Mama wzięła Claire na ręce, a tata otworzył bagażnik i wyjął moje walizki. Moja siostrzyczka wykręcała się i wyciągała ręce w moją stronę. Przytuliłem ją do siebie i mocno pocałowałem w czoło.
- Bądź grzeczna Claire, dobrze? Słuchaj mamusi i tatusia, niedługo się zobaczymy. 
Złapała mnie za szyję i ukryła twarz w mojej szyi. Mama spojrzała na mnie, a w jej oczach zobaczyłem łzy. Przytuliła mnie i pocałowała w oba policzki. Udało jej się oderwać ode mnie siostrę. Claire zgodnie z obietnicą nie płakała. Ojciec objął mnie i poklepał po plecach.
- Dasz sobie radę? - zapytał, trzymając mnie za bark.
- Tak tato, do zobaczenia zimą.
Złapałem rączki walizek i ostatni raz popatrzyłem na moją rodzinę. Zawsze żegnaliśmy się tu, by uniknąć łez. Skinąłem im głową i odszedłem w stronę drzwi do szkoły. Kilka osób machało mi na powitanie, szukałem wzrokiem mojego kumpla Jamie'go, ale nigdzie go nie było. Wszedłem do hallu pełnego posągów greckich bogów. Artemida, Atena, Afrodyta, Demeter i Hestia po lewej oraz Posejdon,Hades, Ares, Apollo, Hermes i Dionizos po prawej. Na szczycie schodów stała para królów Zeus i Hera. Wdrapałem się na schody, a potem na kolejne prowadzące do zachodniego skrzydła szkoły, w którym na drugim piętrze mieściły się sypialnie chłopców. Z daleka było słychać głosy moich współlokatorów. Wschodnie skrzydło jak zwykle było puste i ciche. Pomachałem paru kumplom, którzy zbiegali już w pełnym rynsztunku. 
Wszedłem do mojego pokoju i zamknąłem dokładnie drzwi. Rozpakowałem się najszybciej jak mogłem i rozejrzałem się po pokoju. Książki stały dokładnie tak jak je zostawiłem, ale obsługa starła kurze i wymyła podłogi. Łóżko było pościelone, a poduszka pachniała lawendom, na biurku stało stare zdjęcie Claire, zrobione rok wcześniej. Na manekinie w rogu pokoju stała moja zbroja. Hełm z czerwonym pióropuszem, skórzany napierśnik, ochraniacze na nadgarstki i mój miecz. Dobyłem go i zamachnąłem się, uważając by niczego nie zrzucić. Przeszło metrowe ostrze było naturalnym przedłużeniem mojej ręki. Idealnie wywarzony nie stanowił ciężaru. Walka nim była prawdziwą przyjemnością. Zmieniłem koszulkę na taką z długim rękawem i nałożyłem napierśnik, on także świetnie pasował, był nowy, ponieważ przez wakacje sporo urosłem. Przypiąłem miecz i już miałem otworzyć drzwi kiedy do środka wpadł Jamie. 
Był wyższy niż go zapamiętałem, ale nadal niższy ode mnie, ściął krótko czarne włosy, a jego ciemne oczy były szeroko rozwarte ze zdziwienia. Miał na sobie pancerz, a na plecach dwa miecze. Oddychał szybko jakby przebiegł maraton. Potknął się na progu i zaklął siarczyście. Uściskał mnie mocno i poklepał po plecach.
- No stary! Dobrze cię widzieć!
- Ciebie też Jamie. Co jest?
- Musisz coś zobaczyć, to jest po prostu - zabrakło mu słów.
Roześmiałem się i poczochrałem mu włosy. Wyszliśmy z pokoju, opowiadając sobie nawzajem o wakacjach. Zeszliśmy po schodach i Jamie natychmiast mnie pociągnął w stronę łąk. 
- Hola, hola. Ktoś na mnie czeka - chłopak przewrócił oczami. - No co? Wiesz jaka ona jest!
Jamie zarechotał i poklepał mnie po plecach. Zamiast w lewo, skręciliśmy w prawo, prosto do stajni. 
Stajnia była ogromna, przestronne boksy, szeroki korytarz z mnóstwem stanowisk do czyszczenia kopyt. Ogromna ujeżdżalnia, siodlarnia i prysznic dla koni. Wszystko w najwyższym standardzie. Burza usłyszała mnie zanim ją zobaczyłem. Zarżała głośno i wychyliła łeb z boksu.
- Cześć dziewczynko - poklepałem ją po nosie i pocałowałem w gwiazdę na czole. Trąciła mnie nosem w poszukiwaniu czegoś dobrego. 
W kieszeni znalazłem kostki cukru. Podałem je klaczy, która łapczywie je zjadła. Gdy się upewniła, że już nic nie mam zabrała się za Jamiego, który znalazł miętówkę w kieszeni. Zadowolony koń przytulił pysk do mojej piersi. Podrapałem ją za uszami. Wyglądała całkiem dobrze, czarna sierść lśniła, a boczki się zaokrągliły. Była dobrze traktowana przez wakacje. Pocałowałem ją w białą gwiazdkę i opuściłem stajnie.
Dziedziniec powoli pustoszał. Więcej samochodów wyjeżdżało niż wjeżdżało, chłopacy byli w większości w zbrojach, albo strojach do jazdy konnej. Na marmurowych schodach zauważyłem postać Hansa Krogera, dyrektora szkoły. Skłoniłem mu się, a on odpowiedział mi lekkim skinieniem głowy. 
Zobaczyliśmy grupę ludzi walczących w pobliżu zbrojowni, pozostali stali wokół nich z szeroko oddanymi oczami. Przepchnęliśmy się przez grupkę czternastolatków i stanęliśmy w pierwszym rzędzie.
Pierwsze co mi się rzuciło w oczy to to, że układ walki był pięć na jednego.
Drugie to to, że samotny wojownik na prawdę umiał walczyć. Instynktownie odpierał ataki i automatycznie atakował. Słońce odbijało się od miecza i błyskało wszystkim w oczy. Ze zdumieniem patrzyłem na to, że heros miał długi czerwono-rudy warkocz.
- To jest dziewczyna?! - zapytałem ze zdziwieniem, kiedy powaliła na ziemię rosłego siedemnastolatka o imieniu Jack. Po chwili na ziemi leżał także jego brat bliźniak Zack.
- No! To ci chciałem powiedzieć! Gdy przyjechałem koło południa, już tu była. Trenowała strzelectwo.
- Co ona tu robi? 
- Nie mam pojęcia... Po prostu przyjechała, ale skoro tu jest to znaczy, że jest...
- Heroską - dokończyłem.
Po chwili na ziemi wylądował Micheal z linii Aresa, jeden z najlepszych szermierzy w szkole. Miecze uderzały o siebie, gdy napierał na nią Ian, kuzyn Jamiego. Uskoczyła przed jego ciosem kierowanym w brzuch i zcięła pióropusz na jego hełmie. Skrzyżowali ostrza nad głowami i oboje próbowali się podciąć. Dziewczyna wymierzyła mu mocnego kopniaka w krocze, wszyscy wydaliśmy zbiorowe jęknięcie. Zamachnęła się mieczem na jego szyję, ale ktoś ją zablokował. Dopiero po chwili zrozumiałem, że to mój miecz ich odgradza.
Dziewczyna spojrzała na mnie ze zdziwieniem. Miała piękne, duże zielone oczy. Odsunęła się i zdjęła hełm. Miała śliczną twarz. Duże, wydatne usta, zgrabny nos, policzki pokrywały jej drobne piegi. Rude włosy przykleiły się jej do czoła, ale ani trochę nie odbierało jej to urody. 
- Walczysz czy nie? - zapytała chłodnym tonem. Miała piękny głos. Generalnie wszystko co się z nią wiązało było piękne. 
Nie chciałem z nią walczyć, bałem się, że skrzywdzę taką piękną istotę.
- Walczę.
Doskoczyła do mnie z prędkością atakującego węża. Zablokował jej cios w nogi i ciąłem w brzuch, odskoczyła i zamachnęła się na moją głowę. Uchyliłem się i chciałem podciąć jej kolana. Podskoczyła i kopnęła mnie w twarz. Poczułem krew wypływającą mi z nosa. Ryknąłem wściekle i skoczyłem ku niej. Wymienialiśmy szybkie, ale mocne ciosy. 
Po chwili się zatrzymaliśmy. Przyciskałem jej ostrze do karku, a sam poczułem chłód metalu na szyi. Spojrzałem jej w oczy. Widziałem każdą plamkę na zielonych tęczówkach. Każdego plamkę na jej nosie i policzkach. Różowe usta, były niebezpiecznie blisko moich.
- Remis? - spytałem cicho, by nikt nas nie usłyszał.
- Remis.
Obydwoje odsunęliśmy ostrza. Uśmiechnąłem się do niej. Odpowiedziała mi uśmiechem. Tłum uczniów wiwatował głośno. Skłoniła się głośno i wsunęła miecz do pochwy. Gdy przechodziła między chłopakami, rozsunęli się przed nią jak morze Czerwone przez Mojżeszem. Patrzyłem jak odchodzi lekko kołysząc biodrami.
Poczułem, że ktoś mnie klepie w ramię.
       Odwróciłem się i zobaczyłem Jamiego. Przybiłem mu piątkę i wsunąłem miecz do pochwy. Jamie podał mi chusteczkę. Zupełnie zapomniałem, że z nosa ścieka mi strużka krwi. Otarłem ją i przycisnąłem kawałek do nosa.
- Złamany? - spytałem beztrosko.
- Chyba nie, ale chyba powinna go obejrzeć pani Smith.
Amanda Smith była jedyną nauczycielką w szkole. Uczyła podstaw uzdrowienia, pochodziła z linii boga lekarzy Asklepiosa. W tym co robiła była naprawdę dobra. Nie było choroby, której nie potrafiła wyleczyć. W razie potrzeby bezbłędnie dawkowała ambrozję. Powlekliśmy się do szpitala, Jamie cały czas gadał o dziewczynie, było to męczące, ale wiedziałem, że ma rację. Dziewczyna była niezwykła, nawet jak na herosa.
- Pierwsza bójka panie Bower? - spytała Amanda, sadzając mnie na krześle i dokładnie obejrzała mój nos. 
- Aha - mruknąłem.
- Znowu pokłóciliście? - spojrzałem na nią ze zdziwieniem. Wskazała głową na dwa łóżka obok. Na jednym leżał Micheal, a na drugim Ian. - Ilu na ilu? 
- Jeden na pięciu.
Spojrzała na mnie zdziwiona i usiadła za biurkiem, by wypełnić jakieś dokumenty. W skrócie opowiedziałem jej przebieg walki. Cały czas patrzyła na mnie swoimi brązowymi, inteligentnymi oczami. Splotła krótkie palce na stole, przyglądałem się jej perfekcyjnym paznokciom w kolorze neonowego różu.
- Słyszałam, że się taka znalazła. Lepiej idź weź prysznic i zejdź na powitalną kolacje. Do zobaczenia jutro na zajęciach! - praktycznie wypchnęła mnie z gabinetu.