Kaptur skrywa jej twarz. Czerń jej płaszcza był głębszy niż otaczająca ją ciemność.
- Pani.
Kobieta pada na kolana przed nią. Spuszcza głowę.Czarne włosy, mokre od śniegu, opadają
na jej ramiona, ukryte pod pancerzem.
- Macie moc, by ich zmiażdżyć - mówi kobieta nazwana "panią".
- A Annabell? - Pyta szeptem klęcząca, jej głos jest cichy i drżący.
Postać w ciemnym kapturze parska śmiechem. Nie jest to zwykły śmiech, jest w nim coś lodowatego,
przerażającego. Z lasu wyłania się gryf, jego złote futro zdaje się lśnić własnym blaskiem, kroczy dumnie
, rozprostowując skrzydła, wyglądają jak odlane z metalu. Mruczy głęboko tak, że drży ziemia.
- Nie szkodliwa - kładzie dłoń na głowie klęczącej. Jej palce są długie i trupio blade. - Zemścij się.
Nie pamiętała co ją obudziło. Jej własny krzyk, czy może ogłuszający huk. Nie miało to jednak
znaczenia w tamtej chwili, zerwała się z łóżka i podbiegła do okna. Niebo przybrało srebrzystą barwę,
nie to nie niebo. Kopuła rozciągająca się nad całą doliną błyszczała i drżała delikatnie,
jakby miała dreszcze. W jednej chwili na jej powierzchni pojawiło się pęknięcie, które w mgnieniu oka
rozeszło się po całej jej powierzchni. Po chwili z jeszcze głośniejszym grzmotem rozpadła się na drobne
kawałki i zniknęła.
Annabell stała wyprostowana jak struna, oddychając głęboko, nie rozumiejąc co przed chwilą zobaczyła
i w śnie, i na jawie. Koszulka była mokra od potu, kleiła się do jej skóry. Drżały jej dłonie, zaciśnięte
mocno w pięści. Nigdy wcześniej nie czuła się tak pobudzona, serce pompowało szybko krew,
zaopatrzoną w ogromną ilość adrenaliny, która rozchodziła się po ciele dziewczyny, pobudzając jej
mięśnie do działa.
Nagle zrozumiała co zobaczyła. Tak nagle jak pękła bariera ochraniająca szkołę.
Sen był zbyt realny na sen, wszystko było takie prawdziwe, czuła nawet muskanie wiatru na skórze
i płatki śniegu opadające z drzew. Głos jej matki docierał do niej wyraźnie. Cały czas rozbrzmiewał w jej
głowie. Sen nie był snem. Był wizją.
Mogła się tego spodziewać, w końcu była córką samego Apolla, boga wróżbitów. Opiekuna Delf,
którego głos przemawiał przez Wyrocznie. Nic dziwnego, że oprócz cudownego i hipnotycznego głosu,
przejęła także tą "przypadłość".
Złapała pierwsze lepsze spodnie i wciągnęła je jednym szybkim ruchem, na szczęście postanowiła mieć
pod pidżamą bieliznę - ot na wszelki wypadek, właśnie jak taki. Biegnąc na dół, wciągała koszulkę
i bluzę. W zamku było zimno, ale ona nie czuła nic. Była zupełnie otępiała. Zjechała po poręczy na sam
dół schodów do hallu, gdzie już zbierali się herosi. Ktoś wykrzykiwał rozkazy, ale ona szukała tylko
jego. Blond włosów wyróżniających się z tłumu. Zauważyła go przy pomniku Aresa, zapinał pas
i krzyczał coś do grupy chłopaków, którzy poprawiali na sobie zbroje i zawiązywali hełmy.
Otwarto ciężkie drzwi do hallu i do środka wdarł się lodowaty podmuch grudniowego wiatru,
który przeszył ją jak sztylet.
Małe odziały rzuciły się na zewnątrz i pobiegły do stajni, by jak najszybciej dosiąść koni i stanąć
do obrony. Annabell zaczęła się przepychać przez tłum, popychana i potrącana za wszelką cenę
starała się nie upaść. Nikt nie zwracał uwagi na drobną postać biegnącą w zupełnie innym kierunku.
Potknęłą się o czyjąś stopę i upadła na Logana, chwytając się jego ramienia. Odwrócił się do niej
z gniewnym wyrazem twarzy, który szybko przeszedł w zaskoczenie. Postawił ją na nogi i krzyknął
do niej:
- Co ty tu robisz? Miałaś zostać!
Przywarła do jego ust, wargi chłopaka zmiękły pod jej naporem i oddał pocałunek z całą siłą.
Przeczesała jego włosy, opuszką palca pogładziła jego szorstki policzek, chciała go zapamiętać,
żeby móc przetrzymać te kilka godzin. Przytrzymał ją mocno przy sobie
- Kocham cię - powiedziała z ustami przy jego ustach. - Wróć.
- Ja ciebie też. Przysięgam.
Wcisnęła mu do dłoni rzemyk. Spojrzał na nią z mieszaniną zdziwienia i zaskoczenia.
Stał jak wyryty, nie wiedząc co zrobić. Wyjęła mu go z dłoni i zręcznie zawiązała na nadgarsku.
Srebrny koń zalśnił w świetle padającym z żyrandola.
- Na nas - szepnęła, gładąc jego policzek. Skinął głową, całując jej nadgarstek.
Pocałował ją szybko i pobiegł za innymi. Po chwili w hallu nie został nikt. Amanda Smith wybiegała
jako ostatnia. Zobaczyła ją i natychmiast do niej podeszła. Wcisnęła jej do ręki niewielką fiolkę.
Brutalnie zamknęła palce dziewczyny na szkle.
- Idź do siebie i wypij to, rozumiesz? Natychmiast. Nie kombinuj Annabell - powiedziała i zniknęła
w mroku.
Ciężkie, dębowe drzwi same zatrzasnęły się za nią. Usłyszała szczęk zamków, które po kolei
zamykały się, uniemożliwiając jej ucieczkę. Były zaczarowane, odgradzały ją od nich, od niego.
Usiadła na najniższym stopniu i spojrzała na szmaragdowy płyn. Odkrokowała ją i poczuła duszący,
słodki zapach. Natychmiast wcisnęła korek na miejsce. Jeśli Amanda myślała, że ona tego nie pozna
to się grubo myliła. Doskonale znała tą substancję, somniatis najsilniejszy lek naseny jaki widziała
ludzkość. Rzuciła go w kąt, szkło rozprysło się po podłodze, a powietrze wypełnił zapach substancji.
Nie miała zamiaru siedzieć na tyłku, albo co gorsza spać podczas, gdy jej chłopak i przyjaciele
narażają życie. Nawet jeśli mieli przewagę liczebną to nie mogli się rówanać z Amazonkami,
które czeprały siłę od samej Nemezis. Bez Annabell nie mieli najmniejszych szans. Tylko z nią mogli
walczyć, choć nawet ona nie zapewniłaby im zwycięstwa, lecz wcale nie musiała im zapewniać
zwycięstwa! Mogła zrobić coś innego.
Zerwała się i pobiegła do skrzydła nauczycieli. Było tam boczne wyjście, miała nadzieję, że nie jest
zamknięte. Pierwszą przeszkodą jaką napotkała były dwuskrzydłowe drzwi odzielające ją od korytarza.
Zerwała ze ściany gaśnicę i rzuciła nią w szkane okienko, które rozpadło się w drobny mak. Otworzyła
zamek z drugiej strony i pomknęła ciemnymi korytarzami. Boczne drzwi, jak się okazało,
nie były zaczarowane. Wystarczył sztylet, który trzymała w cholewie i już mknęła, ukryta w cieniu,
ku stajniom.
Wpadła do budynku i szybko wprowadziła szyfr do swojej szafki. Wyciągnęła z niej czarny płaszcz,
który kiedyś przypadkiem tu zostawiła i, który teraz był dla niej zbawieniem. Wzięła sprzęt ogiera
i pobiegła do jego boksu. Ksantos kwiczał przeźliwie, tłukąc kopytami i wierzgając. Weszła do bosku,
szeptając jego imię. Kasztan zatrzymał się i spojrzał na nią dużymi oczami. Wyciągnęła do niego rękę,
parsknął cicho, ale pozwolił się dotknąć. Zdjęła z jego grzbietu derkę, którą niedbale rzuciła na słomę.
Położyła mu na plecach siodło, poruszył się niespokojnie.
- Ogarnij się - syknęła, dopinając mu popręg. Prychnął. - Musimy im pomóc!
Kilka minut później wskoczyła na jego grzbiet. Ksantos kręcił się i parskał. Spojrzała na idealnie
czarne niebo. Ogień szarpnął pyskiem.
- Znajdź Amazonki - szepnęła.
Stanął dęba, rżąc przenikliwie. Skoczył do przodu. Annabell uderzyła jego prędkość i łatwość z jaką
brnął przez las, mijał drzewa, przeskakiwał przez powalone pnie i konary, mimo że panowały egispkie
ciemności. Opierała cały swój ciężar na strzemionach i pochylała się nisko nad szyją konia.
Kaptur opadł jej głęboko na twarz, osłaniając ją przed gałęziami, które ocierały się o plecy dziewczyny.
Słyszała oddech konia, który parł do przodu jak pociag. Równy i miarowy.
Wdech.
Wydech.
Razem oddychali, razem widzieli, razem słyszeli. Ich serca wybijały ten sam rytm. Kopyta kasztana
wbijały się głęboko w ziemię, wyciągał się do przodu najmocniej jak mógł. Annabell czuła jego mięśnie,
pracujące pod gorącą skórą. Nagle skręcił na wschód, a ona usłyszała w oddali tętent kopyt.
Prawie wpadli w jeden z odziałów herosów. Ksantos cały czas utrzymywał zapierającą dech w piersiach
prędkość.
Po kilku, a może kilkunastu minutach koń zwolnił do spokojnego kłusu. Wyprostowała się w siodle
i rozejrzała się w około. Drzewa rosły coraz rzadziej, były wyższe, a ich pnie były bardzo grube. Nigdy nie była w tej cześci lasu, w jego sercu. Pomiędzy igłami pojawił się błysk ognia, wiedziała, że to obóz Amazonek.
Ksantos uniósł głowę i wyszedł z godnością na polanę. Annabell zrzuciła kaptur z głowy. Kobiety zgromadzone wokół ognia, syknęły, w jednej chwili dobyły łuków. Wszystkie strzały były wycelowane w jej serce, ale ona zupełnie nie zwracała na to uwagi. Przerzuciła nogę nad szyją ogiera i wylądowała miękko na ugiętych kolanach.
Z burguntowego namiotu wyłoniła się postać jej matki. Królowa mniała na sobie lsiącą zbroję, a jej biodra były przepasane pasem. Już z oddali wyczuła emanującą z niego moc. Kobieta nakazała swoim wojowniczką odłożyć broń, niechętnie wykonały jej rozkaz nie spuszczając Annabell z oczu. Liliana spojrzała na córkę, a w jej oczach malowała się mieszanina uczuć. Złości, tęsknoty, smutku i ulgi.
- Matko - rudowłosa skłoniła się głęboko.
- Annabell.
Gdzieś z prawej strony ktoś krzyknął, Annabell odwróciła się w tamtą stronę i zobaczyła Jamie'go. Przez jego policzek biegła krwawa szrama, ręce miał związane z tyłu na plecach. Z jego twarzy nie można było nic wyczytać, obok niego stała smukła blondynka, którą dziewczyna widziała tamtej nocy na skraju lasu. Już wiedziała skąd ją zna, musiała ją widzieć na zebraniach. Spojrzała na matkę, która stała przy wejściu do namiotu i patrzyła na nią ponaglająco.
Annabell spojrzała ze smutkiem na Jamie'go, ale Nicole i druga dziewczyna wzięły go pod ramiona i wyprowadziły z kręgu światła. Dotknęła miękkich chrap Ksantosa i weszła za matką do namiotu. Królowa zasiadła na swoim miejscu, a obok niej stała jej adiutanka. Dziewczyny zmierzyły się wściekłymi spojrzeniami.
- Co on tu robi? - Syknęła rudowłosa.
- Równie dobrze mogłabym zadać to samo pytanie, Annabell - odpowiedziała spokojnie Lily.
- Przyszłam negocjować - Hermiona prychnęła pogardliwie. Dziewczyna posłała jej miażdżące spojrzenie. Lily odprawiła ją ruchem ręki. Blondynka dygnęła i opuściła namiot.
- Zatem co proponujesz? - Królowa złączyła czubki palców i spojrzała na córkę spod długich rzęs.
Annabell wzięła głęboki oddech. Myślała o tym przez całą drogę tutaj. Miała wiele do zaoferowania, a teraz miała na głowie jeszcze Jamie'go, o czym nie miała wcześniej pojęcia. Zacisnęła dłonie w pięści i powoli je rozprostowała.
- Siebie - królowa uniosła brwi. - Oddaje się w wasze ręce w zamian za odwrót i uwolnienie jeńca. To dobra umowa.
- Tak sądzisz? - Kobieta rozparła się na swoim krześle.
- Dobrze wiesz, że mam moc, której ona chce. Ona nie może sięgnąć po tron, zabrania jej tego Prawo, ale ja to co innego. Mogę się dostać na Olimp i oddać jej go, a wtedy ona nagrodzi nas za posłuszeństwo i pomoc. W nagrode da nam herosów.
Królowa zamyśliła się. Potarła palcami brodę, jej czarne włosy podkreślały mleczno-białą cerę. Mijały sekundy, a ona nie dawała odpowiedzi. Patrzyła w podłogę, ale jej córka wiedziała, że w głowie matki toczy się teraz burza myśli.
Annabell nie czuła nic. Kompletną pustkę. Serce dziewczyny uderzało głośno, obijając się o żebra. Powstrzymywała napływające łzy, które pchały się do jej oczu. Poczuła na sobie spojrzenie matki, jej zielone tęczówki były tej samej barwy co jej.
- Oddaj im chłopaka, a potem wróć do nas - Annabell skłoniła się nisko, czując ulgę. - Nie tak szybko - ulga jaką poczuła dziewczyna, zniknęła tak szybko jak się pojawiła. Nadzieja na ucieczkę właśnie umarła. - Przysięgnij, że wrócisz.
Dziewczyna wyjęła sztylet i przeciągnęła ostrzem po dłoni. Zapiekło, gdy metal naciął skórę. Zacisnęła rękę, a po jej skórze popłynęłą strużka krwi, która spadła na ziemię.
- Przysięgam wrócić.
Królowa uśmiechnęła się i skinęła głową. Annabell ukłoniła się ponownie i odróciła się do wyjścia. Po jej policzku spłynęła łza, którą szybko otarła zdrową ręką. Wyszła przed namiot, gdzie czekał Ksantos, a obok niego Amazonki. Ogier parsknął cicho. Wspięła się na siodło i popatrzyła po twarzach swoich sióstr.
- Witajcie z powrotem siostry - powiedziała cicho.
Wiwat Amazonek był ogłuszający, cieszyły się, że ich księżniczka znów jest sobą. Żadna z nich nie widziała smutku w jej pięknych oczach. Przyprowadzono Jamie'go, wciąż związanego, spojrzał na nią.
- Wybacz mi.
Podano jej sznur, do którego był przywiązany. Ksantos znów ruszył w las, Jamie posłusznie szedł za kasztanem. Gdy tylko oddalili się na tyle, że nie mogły już ich usłyszeć, ani zobaczyć, dziewczyna zatrzymała konia i zeskoczyła z jego grzbietu. Rozcięła więzy krępujące jej przyjaciela i mocno go uścinęła.
- Przepraszam Annabell, tak bardzo mi przykro. Wiem, że dokonałaś wymiany, gdybym...
- Cii... - Położyła mu palec na ustach. - Nie było innego wyjścia. To nie twoja wina zostałeś zaczarowany. Nicole ma rzadki dar. Bardzo silny, byłeś bezbronny - spojrzał na nią dużymi, brązowymi oczami. Objęła jego szyję i szepnęła mu do ucha: To nie twoja wina.
Wsiedli razem na grzbiet Ksantosa. Chłopak nieśmiale obejmował ją w talii. Dodatkowa osoba na grzbiecie nie zrobiła na ogierze żadnego wrażenia, mknął przez las niesamowicie szybko i zwinnie. Omijał wszystkie drzewa, powalone pnie i ogromne konary leżące na ziemi. Herosi zgromadzili się na północnym skraju lasu. Wszyscy czekali w milczeniu, gdy wyłonili się z ciemności rozległo się zbiorowe westchnienie. Jamie zsunął się z konia i podszedł do swojej rodziny, ciemnowłosych chłopaków z łukami na plecach. Logan spojrzał na swoją dziewczynę i posmutniał. Widziała, że jest zawiedziony tym, że nie została w zamku. Pokręciła głową i odezwała się cicho:
- Nie będzie dzisiaj wojny. Dokonałam wymiany. Ja w zamian za Jamie'go - nie chciała im mówić wszystkiego, Kroger na pewno zrozumiał. - Dziękuję wam i przepraszam.
Odwróciła Ksantosa, a po jej policzkach popłynęły łzy. Nie miała siły ich zetrzeć. Popędziła ogiera i zagłębiła się w las. Kasztan przyspieszył do galopu, jednak po chwili go zatrzymała. Zsiadła z jego grzbietu i oparła się o pień jakiejś sosny. Wzięła oddech, powietrze nigdy wcześniej nie było tak gęste i ciężkie. Rozpłakała się na dobre.
- Annabell.
Logan wyłonił się z mroku. Pod jego butami zachrzęściły gałązki. Złapał ją za ramię i przytulił do siebie. Dziewczyna wtuliła się w jego tors, chcąc zapamiętać jak najwięcej, zapach chłopaka, to jak biło jego serce, jaka była jego skóra. Pogłaskał ją po włosach, tuląc twarz do szyi dziewczyny.
- Nie odchodź, błagam... Zostań - pociągnął nosem. - Nie możesz mnie zostawić.
- Nie utrudniaj tego... Wiesz, że muszę iść - spróbowała wyplątać się z jego ramion, które mocno obejmowały ją w pasie. - Nie mogę zostać! Zrozum! Przysięgłam, że wrócę! - Uderzyła otwartymi dłońmi w jego pierś.
Złapał ją za nadgarstki i pocałował w zaciśnięte pięści. W niebieskich oczach Logana pojawiły się łzy. Pogłaskała go po policzkach, czuła jego zarost. Wspięła się na palce i mocno go pocałowała. Pochylił ją do tyłu i pogłębił pocałunek. Jego wargi napierały na jej usta, sprawiając ból i nieziemską przyjemność. Wplotła palce w jego włosy, chcąc to wszystko zapamiętać. Zapach sosen, cytrusowego żelu pod prysznic, smak jego ust słonych od jej łez, dotyk jego dłoni na swojej skórze. Wszystko. Poczuła, że on też płacze.
Odsunęli się od siebie, ale tylko na kilka centymetrów. Annabell sięgnęła do obrączki, zawieszonej na łańcuszku.
- Teraz odchodzę, ale wiedz, że wrócę. Przysięgam, że cię odnajdę.
Pocałował jej dłonie.
- Wybrałaś mnie.
- Zmieniłeś mnie.
- Kocham cię.
- Ja ciebie też kocham. Będę cię kochać aż do dnia, w którym umrze moja dusza.
Po jego policzkach spłynęły kolejne łzy. Starła je kciukiem.
- Przysięgasz?
Pocałowała go namiętnie i długo, obydwoje chcieli, by ta chwila trwała wiecznie, ale nikt nie miał mocy, by zatrzymać czas albo chociaż spowolnić. Wydłużyć ostatnie sekundy spędzone razem. Nie chcieli, by to się kończyło. Puścił ją i szybko wsiadł na Burzę, gdy odsunął włosy z czoła, srebrny koń zalśnił w ciemności. Uderzył klacz piętami i zniknęli między drzewami. Annabell także wsiadła na swojego konia. Ksantos ruszył lekkim galopem.
Przysnęła chłodny metal do warg.
- Przysięgam na nas.Nigdy wcześniej noc nie była tak ciemna jak tamtej nocy. Nie było widać żadnej gwiazdy, srebrny księżyc w ogóle nie wstał zza gór. Nigdzie nie było śladu życia. Zwierzęta pochowały się w swoich schroniskach, nawet wilki ukryły się w swojej jamie. Lodowaty wiatr poruszał czubkami drzew, szarpiąc gałęzie i zrywając zagubione liście.
Każdy heros zamknął się w swoim pokoju i odpoczywał po treningu. Ich mięśnie były zmęczone, ale nie przeciążone. Annabell otulała się grubym swetrem Logana narzuconym na swoją białą koszulkę nocną. Blondyn siedział na jej łóżku i opierał głowę na dłoniach, jego jasne włosy odstawały pod różnymi kątami. Dziewczyna czuła chód podłogi pod stopami, ale nadal trwała przy oknie.
- Co jest Annie? - Odezwał się po dłuższym milczeniu, przyszedł tu dwadzieścia minut temu, a ona ani razu się nie poruszyła. Drżała, więc otulił ją swoim swetrem.
- Mam dziwne przeczucie, jakby coś miało się zdarzyć - szepnęła, przeczesując wzrokiem po raz kolejny dziedziniec. Usłyszała jego ciche westchnięcie.
Po chwili poczuła jego dłonie, muskające jej biodra. Splótł palce opierając je na jej brzuchu. Wtuliła się w ramiona chłopaka, nigdzie indziej nie czuła się tak bezpiecznie. Pocałował ją w policzek, miejsce gdzie jego wargi dotknęły jej skóry mrowiło delikatnie. Oparła się o jego plece, kładąc głowę na jego ramieniu. Musnął ustami jej skroń.
- To przez ten dzień, ja też się czuje nieswojo.
Tym razem to ona westchnęła. Położyła się na łóżku, przykrywając się puchową kołdrą. Nie zdjęła swetra Logana, chciała czuć jego zapach. Usiadł obok niej i odgarnął włosy z czoła dziewczyny. Patrzyli sobie w oczy nic nie mówiąc, nie musieli rozmawiać, żeby rozumieć swoje myśli. Annabell obracała w palcach srebrną obrączkę, którą dostała od niego. Postanowiła jej nigdy nie zdejmować.
- Zostaniesz? - Szepnęła, ziewając jak kot.
- Tak długo jak będziesz mnie potrzebować.
- Zawsze cię potrzebuję.
Uśmiechnął się i ułożył się obok niej, wsunął ramię pod jej głowę, a ona położyła płasko dłonie na jego torsie. Czuła wyraźny rytm jego serca, którego uderzenia były zsynchornizowane z jej sercem. Ujął jej dłoń i pocałował. Opuszką palca obrysowała kształt jego ust. Przygryzła wargę, podczas gdy jej palce wędrowały po jego szyi. Przełknął ślinę. Pocałowała go w kącik ust i zjechała wargami niżej, po lini rzuchwy aż do szyi.
- Spróbuj zasnąć Annabell.
Uśmiechnęła się słodko. Pogłaskał ją delikatnie po policzku. Ich twarze odzielało tylko kilka centymetrów. Wzięła głęboki oddech.
- Rozpraszasz mnie.
Zaśmiał się gardłowo i obrócił ją na drugi bok. Przylgnął do jej pleców, jego kolana idealnie pasowały do jej nóg, a ona idealnie pasowała w jego ramiona. Byli dla siebie stworzeni. Westchnęłą cicho i zamknęłą powieki. Logan wtulił twarz w jej włosy, pachnące lawendą, które rozsypały się po poduszce. Jej oddech uspokoił się i poznał, że zasnęła. Chwilę leżał obok niej, ale po paru minutach delikatnie wysunął rękę spod jej głowy i cicho wyszedł z pokoju.
Kaptur skrywa jej twarz. Czerń jej płaszcza był głębszy niż otaczająca ją ciemność.
- Pani.
Kobieta pada na kolana przed nią. Spuszcza głowę.Czarne włosy, mokre od śniegu, opadają na jej ramiona, ukryte pod pancerzem.
- Macie moc, by ich zmiażdżyć - mówi kobieta nazwana "panią".
- A Annabell? - Pyta szeptem klęcząca, jej głos jest cichy i drżący.
Postać w ciemnym kapturze parska śmiechem. Nie jest to zwykły śmiech, jest w nim coś lodowatego, przerażającego. Z lasu wyłania się gryf, jego złote futro zdaje się lśnić własnym blaskiem, kroczy dumnie, rozprostowując skrzydła, wyglądają jak odlane z metalu. Mruczy głęboko tak, że drży ziemia.
- Nie szkodliwa - kładzie dłoń na głowie klęczącej. Jej palce są długie i trupio blade. - Zemścij się.
Nie pamiętała co ją obudziło. Jej własny krzyk, czy może ogłuszający huk. Nie miało to jednak znaczenia w tamtej chwili, zerwała się z łóżka i podbiegła do okna. Niebo przybrało srebrzystą barwę, nie to nie niebo. Kopuła rozciągająca się nad całą doliną błyszczała i drżała delikatnie, jakby miała dreszcze. W jednej chwili na jej powierzchni pojawiło się pęknięcie, które w mgnieniu oka rozeszło się po całej jej powierzchni. Po chwili z jeszcze głośniejszym grzmotem rozpadła się na drobne kawałki i zniknęła.
Annabell stała wyprostowana jak struna, oddychając głęboko, nie rozumiejąc co przed chwilą zobaczyła i w śnie, i na jawie. Koszulka była mokra od potu, kleiła się do jej skóry. Drżały jej dłonie, zaciśnięte mocno w pięści. Nigdy wcześniej nie czuła się tak pobudzona, serce pompowało szybko krew, zaopatrzoną w ogromną ilość adrenaliny, która rozchodziła się po ciele dziewczyny, pobudzając jej mięśnie do działa.
Nagle zrozumiała co zobaczyła. Tak nagle jak pękła bariera ochraniająca szkołę.
Sen był zbyt realny na sen, wszystko było takie prawdziwe, czuła nawet muskanie wiatru na skórze i płatki śniegu opadające z drzew. Głos jej matki docierał do niej wyraźnie. Cały czas rozbrzmiewał w jej głowie. Sen nie był snem. Był wizją.
Mogła się tego spodziewać, w końcu była córką samego Apolla, boga wróżbitów. Opiekuna Delf, którego głos przemawiał przez Wyrocznie. Nic dziwnego, że oprócz cudownego i hipnotycznego głosu, przejęła także tą "przypadłość".
Złapała pierwsze lepsze spodnie i wciągnęła je jednym szybkim ruchem, na szczęście postanowiła mieć pod pidżamą bieliznę - ot na wszelki wypadek, właśnie jak taki. Biegnąc na dół, wciągała koszulkę i bluzę. W zamku było zimno, ale ona nie czuła nic. Była zupełnie otępiała. Zjechała po poręczy na sam dół schodów do hallu, gdzie już zbierali się herosi. Ktoś wykrzykiwał rozkazy, ale ona szukała tylko jego. Blond włosów wyróżniających się z tłumu. Zauważyła go przy pomniku Aresa, zapinał pas i krzyczał coś do grupy chłopaków, którzy poprawiali na sobie zbroje i zawiązywali hełmy. Otwarto ciężkie drzwi do hallu i do środka wdarł się lodowaty podmuch grudniowego watru, który przeszył ją jak sztylet.
Małe odziały rzuciły się na zewnątrz i pobiegły do stajni, by jak najszybciej dosiąść koni i stanąć do obrony. Annabell zaczęła się przepychać przez tłum, popychana i potrącana za wszelką cenę starała się nie upaść. Nikt nie zwracał uwagi na drobną postać biegnącą w zupełnie innym kierunku. Potknęłą się o czyjąś stopę i upadła na Logana, chwytając się jego ramienia. Odwrócił się do niej z gniewnym wyrazem twarzy, który szybko przeszedł w zaskoczenie. Postawił ją na nogi i krzyknął do niej:
- Co ty tu robisz? Miałaś zostać!
Przywarła do jego ust, wargi chłopaka zmiękły pod jej naporem i oddał pocałunek z całą siłą. Przeczesała jego włosy, opuszką palca pogładziła jego szorstki policzek, chciała go zapamiętać, żeby móc przetrzymać te kilka godzin. Przytrzymał ją mocno przy sobie
- Kocham cię - powiedziała z ustami przy jego ustach. - Wróć.
- Ja ciebie też. Przysięgam.
Wcisnęła mu do dłoni rzemyk. Spojrzał na nią z mieszaniną zdziwienia i zaskoczenia. Stał jak wyryty, nie wiedząc co zrobić. Wyjęła mu go z dłoni i zręcznie zawiązała na nadgarsku. Srebrny koń zalśnił w świetle padającym z żyrandola.
- Na nas - szepnęła, gładąc jego policzek. Skinął głową, całując jej nadgarstek.
Pocałował ją szybko i pobiegł za innymi. Po chwili w hallu nie został nikt. Amanda Smith wybiegała jako ostatnia. Zobaczyła ją i natychmiast do niej podeszła. Wcisnęła jej do ręki niewielką fiolkę. Brutalnie zamknęła palce dziewczyny na szkle.
- Idź do siebie i wypij to, rozumiesz? Natychmiast. Nie kombinuj Annabell - powiedziała i zniknęła w mroku.
Ciężkie, dębowe drzwi same zatrzasnęły się za nią. Usłyszała szczęk zamków, które pokolei zamykały się, uniemożliwiając jej ucieczkę. Były zaczarowane, odgradzały ją od nich, od niego. Usiadła na najniższym stopniu i spojrzała na szmaragdowy płyn. Odkrokowała ją i poczuła duszący, słodki zapach. Natychmiast wcisnęła korek na miejsce. Jeśli Amanda myślała, że ona tego nie pozna to się grubo myliła. Doskonale znała tą substancję, somniatis najsilniejszy lek naseny jaki widziała ludzkość. Rzuciła go w kąt, szkło rozprysło się po podłodze, a powietrze wypełnił zapach substancji.
Nie miała zamiaru siedzieć na tyłku, albo co gorsza spać podczas, gdy jej chłopak i przyjaciele narażają życie. Nawet jeśli mieli przewagę liczebną to nie mogli się rówanać z Amazonkami, które czeprały siłę od samej Nemezis. Bez Annabell nie mieli najmniejszych szans. Tylko z nią mogli walczyć, choć nawet ona nie zapewniłaby im zwycięstwa, lecz wcale nie musiała im zapewniać zwycięstwa! Mogła zrobić coś innego.
Zerwała się i pobiegła do skrzydła nauczycieli. Było tam boczne wyjście, miała nadzieję, że nie jest zamknięte. Pierwszą przeszkodą jaką napotkała były dwuskrzydłowe drzwi odzielające ją od korytarza. Zerwała ze ściany gaśnicę i rzuciła nią w szkane okienko, które rozpadło się w drobny mak. Otworzyła zamek z drugiej strony i pomknęła ciemnymi korytarzami. Boczne drzwi, jak się okazało, nie były zaczarowane. Wystarczył sztylet, który trzymała w cholewie i już mknęła, ukryta w cieniu, ku stajniom.
Wpadła do budynku i szybko wprowadziła szyfr do swojej szafki. Wyciągnęła z niej czarny płaszcz, który kiedyś przypadkiem tu zostawiła i, który teraz był dla niej zbawieniem. Wzięła sprzęt ogiera i pobiegła do jego boksu. Ksantos kwiczał przeźliwie, tłukąc kopytami i wierzgając. Weszła do bosku, szeptając jego imię. Kasztan zatrzymał się i spojrzał na nią dużymi oczami. Wyciągnęła do niego rękę, parsknął cicho, ale pozwolił się dotknąć. Zdjęła z jego grzbietu derkę, którą niedbale rzuciła na słomę. Położyła mu na plecach siodło, poruszył się niespokojnie.
- Ogarnij się - syknęła, dopinając mu popręg. Prychnął. - Musimy im pomóc!
Kilka minut później wskoczyła na jego grzbiet. Ksantos kręcił się i parskał. Spojrzała na idealnie czarne niebo. Ogień szarpnął pyskiem.
- Znajdź Amazonki - szepnęła.
Stanął dęba, rżąc przenikliwie. Skoczył do przodu. Annabell uderzyła jego prędkość i łatwość z jaką brnął przez las, mijał drzewa, przeskakiwał przez powalone pnie i konary, mimo że panowały egispkie ciemności. Opierała cały swój ciężar na strzemionach i pochylała się nisko nad szyją konia. Kaptur opadł jej głęboko na twarz, osłaniając ją przed gałęziami, które ocierały się o plecy dziewczyny. Słyszała oddech konia, który parł do przodu jak pociag. Równy i miarowy.
Wdech.
Wydech.
Razem oddychali, razem widzieli, razem słyszeli. Ich serca wybijały ten sam rytm. Kopyta kasztana wbijały się głęboko w ziemię, wyciągał się do przodu najmocniej jak mógł. Annabell czuła jego mięśnie, pracujące pod gorącą skórą. Nagle skręcił na wschód, a ona usłyszała w oddali tętęt kopyt. Prawie wpadli w jeden z odziałów herosów. Ksantos cały czas utrzymywał zapierającą dech w piersiach prędkość.
Po kilku, a może kilkunastu minutach koń zwolnił do spokojnego kłusu. Wyprostowała się w siodle i rozejrzała się w około. Drzewa rosły coraz rzadziej, były wyższe, a ich pnie były bardzo grube. Nigdy nie była w tej cześci lasu, w jego sercu. Pomiędzy igłami pojawił się błysk ognia, wiedziała, że to obóz Amazonek.
Ksantos uniósł głowę i wyszedł z godnością na polanę. Annabell zrzuciła kaptur z głowy. Kobiety zgromadzone wokół ognia, syknęły, w jednej chwili dobyły łuków. Wszystkie strzały były wycelowane w jej serce, ale ona zupełnie nie zwracała na to uwagi. Przerzuciła nogę nad szyją ogiera i wylądowała miękko na ugiętych kolanach.
Z burguntowego namiotu wyłoniła się postać jej matki. Królowa mniała na sobie lsiącą zbroję, a jej biodra były przepasane pasem. Już z oddali wyczuła emanującą z niego moc. Kobieta nakazała swoim wojowniczką odłożyć broń, niechętnie wykonały jej rozkaz nie spuszczając Annabell z oczu. Liliana spojrzała na córkę, a w jej oczach malowała się mieszanina uczuć. Złości, tęsknoty, smutku i ulgi.
- Matko - rudowłosa skłoniła się głęboko.
- Annabell.
Gdzieś z prawej strony ktoś krzyknął, Annabell odwróciła się w tamtą stronę i zobaczyła Jamie'go. Przez jego policzek biegła krwawa szrama, ręce miał związane z tyłu na plecach. Z jego twarzy nie można było nic wyczytać, obok niego stała smukła blondynka, którą dziewczyna widziała tamtej nocy na skraju lasu. Już wiedziała skąd ją zna, musiała ją widzieć na zebraniach. Spojrzała na matkę, która stała przy wejściu do namiotu i patrzyła na nią ponaglająco.
Annabell spojrzała ze smutkiem na Jamie'go, ale Nicole i druga dziewczyna wzięły go pod ramiona i wyprowadziły z kręgu światła. Dotknęła miękkich chrap Ksantosa i weszła za matką do namiotu. Królowa zasiadła na swoim miejscu, a obok niej stała jej adiutanka. Dziewczyny zmierzyły się wściekłymi spojrzeniami.
- Co on tu robi? - Syknęła rudowłosa.
- Równie dobrze mogłabym zadać to samo pytanie, Annabell - odpowiedziała spokojnie Lily.
- Przyszłam negocjować - Hermiona prychnęła pogardliwie. Dziewczyna posłała jej miażdżące spojrzenie. Lily odprawiła ją ruchem ręki. Blondynka dygnęła i opuściła namiot.
- Zatem co proponujesz? - Królowa złączyła czubki palców i spojrzała na córkę spod długich rzęs.
Annabell wzięła głęboki oddech. Myślała o tym przez całą drogę tutaj. Miała wiele do zaoferowania, a teraz miała na głowie jeszcze Jamie'go, o czym nie miała wcześniej pojęcia. Zacisnęła dłonie w pięści i powoli je rozprostowała.
- Siebie - królowa uniosła brwi. - Oddaje się w wasze ręce w zamian za odwrót i uwolnienie jeńca. To dobra umowa.
- Tak sądzisz? - Kobieta rozparła się na swoim krześle.
- Dobrze wiesz, że mam moc, której ona chce. Ona nie może sięgnąć po tron, zabrania jej tego Prawo, ale ja to co innego. Mogę się dostać na Olimp i oddać jej go, a wtedy ona nagrodzi nas za posłuszeństwo i pomoc. W nagrode da nam herosów.
Królowa zamyśliła się. Potarła palcami brodę, jej czarne włosy podkreślały mleczno-białą cerę. Mijały sekundy, a ona nie dawała odpowiedzi. Patrzyła w podłogę, ale jej córka wiedziała, że w głowie matki toczy się teraz burza myśli.
Annabell nie czuła nic. Kompletną pustkę. Serce dziewczyny uderzało głośno, obijając się o żebra. Powstrzymywała napływające łzy, które pchały się do jej oczu. Poczuła na sobie spojrzenie matki, jej zielone tęczówki były tej samej barwy co jej.
- Oddaj im chłopaka, a potem wróć do nas - Annabell skłoniła się nisko, czując ulgę. - Nie tak szybko - ulga jaką poczuła dziewczyna, zniknęła tak szybko jak się pojawiła. Nadzieja na ucieczkę właśnie umarła. - Przysięgnij, że wrócisz.
Dziewczyna wyjęła sztylet i przeciągnęła ostrzem po dłoni. Zapiekło, gdy metal naciął skórę. Zacisnęła rękę, a po jej skórze popłynęłą strużka krwi, która spadła na ziemię.
- Przysięgam wrócić.
Królowa uśmiechnęła się i skinęła głową. Annabell ukłoniła się ponownie i odróciła się do wyjścia. Po jej policzku spłynęła łza, którą szybko otarła zdrową ręką. Wyszła przed namiot, gdzie czekał Ksantos, a obok niego Amazonki. Ogier parsknął cicho. Wspięła się na siodło i popatrzyła po twarzach swoich sióstr.
- Witajcie z powrotem siostry - powiedziała cicho.
Wiwat Amazonek był ogłuszający, cieszyły się, że ich księżniczka znów jest sobą. Żadna z nich nie widziała smutku w jej pięknych oczach. Przyprowadzono Jamie'go, wciąż związanego, spojrzał na nią.
- Wybacz mi.
Podano jej sznur, do którego był przywiązany. Ksantos znów ruszył w las, Jamie posłusznie szedł za kasztanem. Gdy tylko oddalili się na tyle, że nie mogły już ich usłyszeć, ani zobaczyć, dziewczyna zatrzymała konia i zeskoczyła z jego grzbietu. Rozcięła więzy krępujące jej przyjaciela i mocno go uścinęła.
- Przepraszam Annabell, tak bardzo mi przykro. Wiem, że dokonałaś wymiany, gdybym...
- Cii... - Położyła mu palec na ustach. - Nie było innego wyjścia. To nie twoja wina zostałeś zaczarowany. Nicole ma rzadki dar. Bardzo silny, byłeś bezbronny - spojrzał na nią dużymi, brązowymi oczami. Objęła jego szyję i szepnęła mu do ucha: To nie twoja wina.
Wsiedli razem na grzbiet Ksantosa. Chłopak nieśmiale obejmował ją w talii. Dodatkowa osoba na grzbiecie nie zrobiła na ogierze żadnego wrażenia, mknął przez las niesamowicie szybko i zwinnie. Omijał wszystkie drzewa, powalone pnie i ogromne konary leżące na ziemi. Herosi zgromadzili się na północnym skraju lasu. Wszyscy czekali w milczeniu, gdy wyłonili się z ciemności rozległo się zbiorowe westchnienie. Jamie zsunął się z konia i podszedł do swojej rodziny, ciemnowłosych chłopaków z łukami na plecach. Logan spojrzał na swoją dziewczynę i posmutniał. Widziała, że jest zawiedziony tym, że nie została w zamku. Pokręciła głową i odezwała się cicho:
- Nie będzie dzisiaj wojny. Dokonałam wymiany. Ja w zamian za Jamie'go - nie chciała im mówić wszystkiego, Kroger na pewno zrozumiał. - Dziękuję wam i przepraszam.
Odwróciła Ksantosa, a po jej policzkach popłynęły łzy. Nie miała siły ich zetrzeć. Popędziła ogiera i zagłębiła się w las. Kasztan przyspieszył do galopu, jednak po chwili go zatrzymała. Zsiadła z jego grzbietu i oparła się o pień jakiejś sosny. Wzięła oddech, powietrze nigdy wcześniej nie było tak gęste i ciężkie. Rozpłakała się na dobre.
- Annabell.
Logan wyłonił się z mroku. Pod jego butami zachrzęściły gałązki. Złapał ją za ramię i przytulił do siebie. Dziewczyna wtuliła się w jego tors, chcąc zapamiętać jak najwięcej, zapach chłopaka, to jak biło jego serce, jaka była jego skóra. Pogłaskał ją po włosach, tuląc twarz do szyi dziewczyny.
- Nie odchodź, błagam... Zostań - pociągnął nosem. - Nie możesz mnie zostawić.
- Nie utrudniaj tego... Wiesz, że muszę iść - spróbowała wyplątać się z jego ramion, które mocno obejmowały ją w pasie. - Nie mogę zostać! Zrozum! Przysięgłam, że wrócę! - Uderzyła otwartymi dłońmi w jego pierś.
Złapał ją za nadgarstki i pocałował w zaciśnięte pięści. W niebieskich oczach Logana pojawiły się łzy. Pogłaskała go po policzkach, czuła jego zarost. Wspięła się na palce i mocno go pocałowała. Pochylił ją do tyłu i pogłębił pocałunek. Jego wargi napierały na jej usta, sprawiając ból i nieziemską przyjemność. Wplotła palce w jego włosy, chcąc to wszystko zapamiętać. Zapach sosen, cytrusowego żelu pod prysznic, smak jego ust słonych od jej łez, dotyk jego dłoni na swojej skórze. Wszystko. Poczuła, że on też płacze.
Odsunęli się od siebie, ale tylko na kilka centymetrów. Annabell sięgnęła do obrączki, zawieszonej na łańcuszku.
- Teraz odchodzę, ale wiedz, że wrócę. Przysięgam, że cię odnajdę.
Pocałował jej dłonie.
- Wybrałaś mnie.
- Zmieniłeś mnie.
- Kocham cię.
- Ja ciebie też kocham. Będę cię kochać aż do dnia, w którym umrze moja dusza.
Po jego policzkach spłynęły kolejne łzy. Starła je kciukiem.
- Przysięgasz?
Pocałowała go namiętnie i długo, obydwoje chcieli, by ta chwila trwała wiecznie, ale nikt nie miał mocy, by zatrzymać czas albo chociaż spowolnić. Wydłużyć ostatnie sekundy spędzone razem. Nie chcieli, by to się kończyło. Puścił ją i szybko wsiadł na Burzę, gdy odsunął włosy z czoła, srebrny koń zalśnił w ciemności. Uderzył klacz piętami i zniknęli między drzewami. Annabell także wsiadła na swojego konia. Ksantos ruszył lekkim galopem.
Przysnęła chłodny metal do warg.
- Przysięgam na nas.Nigdy wcześniej noc nie była tak ciemna jak tamtej nocy. Nie było widać żadnej gwiazdy, srebrny księżyc w ogóle nie wstał zza gór. Nigdzie nie było śladu życia. Zwierzęta pochowały się w swoich schroniskach, nawet wilki ukryły się w swojej jamie. Lodowaty wiatr poruszał czubkami drzew, szarpiąc gałęzie i zrywając zagubione liście.
Każdy heros zamknął się w swoim pokoju i odpoczywał po treningu. Ich mięśnie były zmęczone, ale nie przeciążone. Annabell otulała się grubym swetrem Logana narzuconym na swoją białą koszulkę nocną. Blondyn siedział na jej łóżku i opierał głowę na dłoniach, jego jasne włosy odstawały pod różnymi kątami. Dziewczyna czuła chód podłogi pod stopami, ale nadal trwała przy oknie.
- Co jest Annie? - Odezwał się po dłuższym milczeniu, przyszedł tu dwadzieścia minut temu, a ona ani razu się nie poruszyła. Drżała, więc otulił ją swoim swetrem.
- Mam dziwne przeczucie, jakby coś miało się zdarzyć - szepnęła, przeczesując wzrokiem po raz kolejny dziedziniec. Usłyszała jego ciche westchnięcie.
Po chwili poczuła jego dłonie, muskające jej biodra. Splótł palce opierając je na jej brzuchu. Wtuliła się w ramiona chłopaka, nigdzie indziej nie czuła się tak bezpiecznie. Pocałował ją w policzek, miejsce gdzie jego wargi dotknęły jej skóry mrowiło delikatnie. Oparła się o jego plece, kładąc głowę na jego ramieniu. Musnął ustami jej skroń.
- To przez ten dzień, ja też się czuje nieswojo.
Tym razem to ona westchnęła. Położyła się na łóżku, przykrywając się puchową kołdrą. Nie zdjęła swetra Logana, chciała czuć jego zapach. Usiadł obok niej i odgarnął włosy z czoła dziewczyny. Patrzyli sobie w oczy nic nie mówiąc, nie musieli rozmawiać, żeby rozumieć swoje myśli. Annabell obracała w palcach srebrną obrączkę, którą dostała od niego. Postanowiła jej nigdy nie zdejmować.
- Zostaniesz? - Szepnęła, ziewając jak kot.
- Tak długo jak będziesz mnie potrzebować.
- Zawsze cię potrzebuję.
Uśmiechnął się i ułożył się obok niej, wsunął ramię pod jej głowę, a ona położyła płasko dłonie na jego torsie. Czuła wyraźny rytm jego serca, którego uderzenia były zsynchornizowane z jej sercem. Ujął jej dłoń i pocałował. Opuszką palca obrysowała kształt jego ust. Przygryzła wargę, podczas gdy jej palce wędrowały po jego szyi. Przełknął ślinę. Pocałowała go w kącik ust i zjechała wargami niżej, po lini rzuchwy aż do szyi.
- Spróbuj zasnąć Annabell.
Uśmiechnęła się słodko. Pogłaskał ją delikatnie po policzku. Ich twarze odzielało tylko kilka centymetrów. Wzięła głęboki oddech.
- Rozpraszasz mnie.
Zaśmiał się gardłowo i obrócił ją na drugi bok. Przylgnął do jej pleców, jego kolana idealnie pasowały do jej nóg, a ona idealnie pasowała w jego ramiona. Byli dla siebie stworzeni. Westchnęłą cicho i zamknęłą powieki. Logan wtulił twarz w jej włosy, pachnące lawendą, które rozsypały się po poduszce. Jej oddech uspokoił się i poznał, że zasnęła. Chwilę leżał obok niej, ale po paru minutach delikatnie wysunął rękę spod jej głowy i cicho wyszedł z pokoju.
Kaptur skrywa jej twarz. Czerń jej płaszcza był głębszy niż otaczająca ją ciemność.
- Pani.
Kobieta pada na kolana przed nią. Spuszcza głowę.Czarne włosy, mokre od śniegu, opadają na jej ramiona, ukryte pod pancerzem.
- Macie moc, by ich zmiażdżyć - mówi kobieta nazwana "panią".
- A Annabell? - Pyta szeptem klęcząca, jej głos jest cichy i drżący.
Postać w ciemnym kapturze parska śmiechem. Nie jest to zwykły śmiech, jest w nim coś lodowatego, przerażającego. Z lasu wyłania się gryf, jego złote futro zdaje się lśnić własnym blaskiem, kroczy dumnie, rozprostowując skrzydła, wyglądają jak odlane z metalu. Mruczy głęboko tak, że drży ziemia.
- Nie szkodliwa - kładzie dłoń na głowie klęczącej. Jej palce są długie i trupio blade. - Zemścij się.
Nie pamiętała co ją obudziło. Jej własny krzyk, czy może ogłuszający huk. Nie miało to jednak znaczenia w tamtej chwili, zerwała się z łóżka i podbiegła do okna. Niebo przybrało srebrzystą barwę, nie to nie niebo. Kopuła rozciągająca się nad całą doliną błyszczała i drżała delikatnie, jakby miała dreszcze. W jednej chwili na jej powierzchni pojawiło się pęknięcie, które w mgnieniu oka rozeszło się po całej jej powierzchni. Po chwili z jeszcze głośniejszym grzmotem rozpadła się na drobne kawałki i zniknęła.
Annabell stała wyprostowana jak struna, oddychając głęboko, nie rozumiejąc co przed chwilą zobaczyła i w śnie, i na jawie. Koszulka była mokra od potu, kleiła się do jej skóry. Drżały jej dłonie, zaciśnięte mocno w pięści. Nigdy wcześniej nie czuła się tak pobudzona, serce pompowało szybko krew, zaopatrzoną w ogromną ilość adrenaliny, która rozchodziła się po ciele dziewczyny, pobudzając jej mięśnie do działa.
Nagle zrozumiała co zobaczyła. Tak nagle jak pękła bariera ochraniająca szkołę.
Sen był zbyt realny na sen, wszystko było takie prawdziwe, czuła nawet muskanie wiatru na skórze i płatki śniegu opadające z drzew. Głos jej matki docierał do niej wyraźnie. Cały czas rozbrzmiewał w jej głowie. Sen nie był snem. Był wizją.
Mogła się tego spodziewać, w końcu była córką samego Apolla, boga wróżbitów. Opiekuna Delf, którego głos przemawiał przez Wyrocznie. Nic dziwnego, że oprócz cudownego i hipnotycznego głosu, przejęła także tą "przypadłość".
Złapała pierwsze lepsze spodnie i wciągnęła je jednym szybkim ruchem, na szczęście postanowiła mieć pod pidżamą bieliznę - ot na wszelki wypadek, właśnie jak taki. Biegnąc na dół, wciągała koszulkę i bluzę. W zamku było zimno, ale ona nie czuła nic. Była zupełnie otępiała. Zjechała po poręczy na sam dół schodów do hallu, gdzie już zbierali się herosi. Ktoś wykrzykiwał rozkazy, ale ona szukała tylko jego. Blond włosów wyróżniających się z tłumu. Zauważyła go przy pomniku Aresa, zapinał pas i krzyczał coś do grupy chłopaków, którzy poprawiali na sobie zbroje i zawiązywali hełmy. Otwarto ciężkie drzwi do hallu i do środka wdarł się lodowaty podmuch grudniowego watru, który przeszył ją jak sztylet.
Małe odziały rzuciły się na zewnątrz i pobiegły do stajni, by jak najszybciej dosiąść koni i stanąć do obrony. Annabell zaczęła się przepychać przez tłum, popychana i potrącana za wszelką cenę starała się nie upaść. Nikt nie zwracał uwagi na drobną postać biegnącą w zupełnie innym kierunku. Potknęłą się o czyjąś stopę i upadła na Logana, chwytając się jego ramienia. Odwrócił się do niej z gniewnym wyrazem twarzy, który szybko przeszedł w zaskoczenie. Postawił ją na nogi i krzyknął do niej:
- Co ty tu robisz? Miałaś zostać!
Przywarła do jego ust, wargi chłopaka zmiękły pod jej naporem i oddał pocałunek z całą siłą. Przeczesała jego włosy, opuszką palca pogładziła jego szorstki policzek, chciała go zapamiętać, żeby móc przetrzymać te kilka godzin. Przytrzymał ją mocno przy sobie
- Kocham cię - powiedziała z ustami przy jego ustach. - Wróć.
- Ja ciebie też. Przysięgam.
Wcisnęła mu do dłoni rzemyk. Spojrzał na nią z mieszaniną zdziwienia i zaskoczenia. Stał jak wyryty, nie wiedząc co zrobić. Wyjęła mu go z dłoni i zręcznie zawiązała na nadgarsku. Srebrny koń zalśnił w świetle padającym z żyrandola.
- Na nas - szepnęła, gładąc jego policzek. Skinął głową, całując jej nadgarstek.
Pocałował ją szybko i pobiegł za innymi. Po chwili w hallu nie został nikt. Amanda Smith wybiegała jako ostatnia. Zobaczyła ją i natychmiast do niej podeszła. Wcisnęła jej do ręki niewielką fiolkę. Brutalnie zamknęła palce dziewczyny na szkle.
- Idź do siebie i wypij to, rozumiesz? Natychmiast. Nie kombinuj Annabell - powiedziała i zniknęła w mroku.
Ciężkie, dębowe drzwi same zatrzasnęły się za nią. Usłyszała szczęk zamków, które pokolei zamykały się, uniemożliwiając jej ucieczkę. Były zaczarowane, odgradzały ją od nich, od niego. Usiadła na najniższym stopniu i spojrzała na szmaragdowy płyn. Odkrokowała ją i poczuła duszący, słodki zapach. Natychmiast wcisnęła korek na miejsce. Jeśli Amanda myślała, że ona tego nie pozna to się grubo myliła. Doskonale znała tą substancję, somniatis najsilniejszy lek naseny jaki widziała ludzkość. Rzuciła go w kąt, szkło rozprysło się po podłodze, a powietrze wypełnił zapach substancji.
Nie miała zamiaru siedzieć na tyłku, albo co gorsza spać podczas, gdy jej chłopak i przyjaciele narażają życie. Nawet jeśli mieli przewagę liczebną to nie mogli się rówanać z Amazonkami, które czeprały siłę od samej Nemezis. Bez Annabell nie mieli najmniejszych szans. Tylko z nią mogli walczyć, choć nawet ona nie zapewniłaby im zwycięstwa, lecz wcale nie musiała im zapewniać zwycięstwa! Mogła zrobić coś innego.
Zerwała się i pobiegła do skrzydła nauczycieli. Było tam boczne wyjście, miała nadzieję, że nie jest zamknięte. Pierwszą przeszkodą jaką napotkała były dwuskrzydłowe drzwi odzielające ją od korytarza. Zerwała ze ściany gaśnicę i rzuciła nią w szkane okienko, które rozpadło się w drobny mak. Otworzyła zamek z drugiej strony i pomknęła ciemnymi korytarzami. Boczne drzwi, jak się okazało, nie były zaczarowane. Wystarczył sztylet, który trzymała w cholewie i już mknęła, ukryta w cieniu, ku stajniom.
Wpadła do budynku i szybko wprowadziła szyfr do swojej szafki. Wyciągnęła z niej czarny płaszcz, który kiedyś przypadkiem tu zostawiła i, który teraz był dla niej zbawieniem. Wzięła sprzęt ogiera i pobiegła do jego boksu. Ksantos kwiczał przeźliwie, tłukąc kopytami i wierzgając. Weszła do bosku, szeptając jego imię. Kasztan zatrzymał się i spojrzał na nią dużymi oczami. Wyciągnęła do niego rękę, parsknął cicho, ale pozwolił się dotknąć. Zdjęła z jego grzbietu derkę, którą niedbale rzuciła na słomę. Położyła mu na plecach siodło, poruszył się niespokojnie.
- Ogarnij się - syknęła, dopinając mu popręg. Prychnął. - Musimy im pomóc!
Kilka minut później wskoczyła na jego grzbiet. Ksantos kręcił się i parskał. Spojrzała na idealnie czarne niebo. Ogień szarpnął pyskiem.
- Znajdź Amazonki - szepnęła.
Stanął dęba, rżąc przenikliwie. Skoczył do przodu. Annabell uderzyła jego prędkość i łatwość z jaką brnął przez las, mijał drzewa, przeskakiwał przez powalone pnie i konary, mimo że panowały egispkie ciemności. Opierała cały swój ciężar na strzemionach i pochylała się nisko nad szyją konia. Kaptur opadł jej głęboko na twarz, osłaniając ją przed gałęziami, które ocierały się o plecy dziewczyny. Słyszała oddech konia, który parł do przodu jak pociag. Równy i miarowy.
Wdech.
Wydech.
Razem oddychali, razem widzieli, razem słyszeli. Ich serca wybijały ten sam rytm. Kopyta kasztana wbijały się głęboko w ziemię, wyciągał się do przodu najmocniej jak mógł. Annabell czuła jego mięśnie, pracujące pod gorącą skórą. Nagle skręcił na wschód, a ona usłyszała w oddali tętęt kopyt. Prawie wpadli w jeden z odziałów herosów. Ksantos cały czas utrzymywał zapierającą dech w piersiach prędkość.
Po kilku, a może kilkunastu minutach koń zwolnił do spokojnego kłusu. Wyprostowała się w siodle i rozejrzała się w około. Drzewa rosły coraz rzadziej, były wyższe, a ich pnie były bardzo grube. Nigdy nie była w tej cześci lasu, w jego sercu. Pomiędzy igłami pojawił się błysk ognia, wiedziała, że to obóz Amazonek.
Ksantos uniósł głowę i wyszedł z godnością na polanę. Annabell zrzuciła kaptur z głowy. Kobiety zgromadzone wokół ognia, syknęły, w jednej chwili dobyły łuków. Wszystkie strzały były wycelowane w jej serce, ale ona zupełnie nie zwracała na to uwagi. Przerzuciła nogę nad szyją ogiera i wylądowała miękko na ugiętych kolanach.
Z burguntowego namiotu wyłoniła się postać jej matki. Królowa mniała na sobie lsiącą zbroję, a jej biodra były przepasane pasem. Już z oddali wyczuła emanującą z niego moc. Kobieta nakazała swoim wojowniczką odłożyć broń, niechętnie wykonały jej rozkaz nie spuszczając Annabell z oczu. Liliana spojrzała na córkę, a w jej oczach malowała się mieszanina uczuć. Złości, tęsknoty, smutku i ulgi.
- Matko - rudowłosa skłoniła się głęboko.
- Annabell.
Gdzieś z prawej strony ktoś krzyknął, Annabell odwróciła się w tamtą stronę i zobaczyła Jamie'go. Przez jego policzek biegła krwawa szrama, ręce miał związane z tyłu na plecach. Z jego twarzy nie można było nic wyczytać, obok niego stała smukła blondynka, którą dziewczyna widziała tamtej nocy na skraju lasu. Już wiedziała skąd ją zna, musiała ją widzieć na zebraniach. Spojrzała na matkę, która stała przy wejściu do namiotu i patrzyła na nią ponaglająco.
Annabell spojrzała ze smutkiem na Jamie'go, ale Nicole i druga dziewczyna wzięły go pod ramiona i wyprowadziły z kręgu światła. Dotknęła miękkich chrap Ksantosa i weszła za matką do namiotu. Królowa zasiadła na swoim miejscu, a obok niej stała jej adiutanka. Dziewczyny zmierzyły się wściekłymi spojrzeniami.
- Co on tu robi? - Syknęła rudowłosa.
- Równie dobrze mogłabym zadać to samo pytanie, Annabell - odpowiedziała spokojnie Lily.
- Przyszłam negocjować - Hermiona prychnęła pogardliwie. Dziewczyna posłała jej miażdżące spojrzenie. Lily odprawiła ją ruchem ręki. Blondynka dygnęła i opuściła namiot.
- Zatem co proponujesz? - Królowa złączyła czubki palców i spojrzała na córkę spod długich rzęs.
Annabell wzięła głęboki oddech. Myślała o tym przez całą drogę tutaj. Miała wiele do zaoferowania, a teraz miała na głowie jeszcze Jamie'go, o czym nie miała wcześniej pojęcia. Zacisnęła dłonie w pięści i powoli je rozprostowała.
- Siebie - królowa uniosła brwi. - Oddaje się w wasze ręce w zamian za odwrót i uwolnienie jeńca. To dobra umowa.
- Tak sądzisz? - Kobieta rozparła się na swoim krześle.
- Dobrze wiesz, że mam moc, której ona chce. Ona nie może sięgnąć po tron, zabrania jej tego Prawo, ale ja to co innego. Mogę się dostać na Olimp i oddać jej go, a wtedy ona nagrodzi nas za posłuszeństwo i pomoc. W nagrode da nam herosów.
Królowa zamyśliła się. Potarła palcami brodę, jej czarne włosy podkreślały mleczno-białą cerę. Mijały sekundy, a ona nie dawała odpowiedzi. Patrzyła w podłogę, ale jej córka wiedziała, że w głowie matki toczy się teraz burza myśli.
Annabell nie czuła nic. Kompletną pustkę. Serce dziewczyny uderzało głośno, obijając się o żebra. Powstrzymywała napływające łzy, które pchały się do jej oczu. Poczuła na sobie spojrzenie matki, jej zielone tęczówki były tej samej barwy co jej.
- Oddaj im chłopaka, a potem wróć do nas - Annabell skłoniła się nisko, czując ulgę. - Nie tak szybko - ulga jaką poczuła dziewczyna, zniknęła tak szybko jak się pojawiła. Nadzieja na ucieczkę właśnie umarła. - Przysięgnij, że wrócisz.
Dziewczyna wyjęła sztylet i przeciągnęła ostrzem po dłoni. Zapiekło, gdy metal naciął skórę. Zacisnęła rękę, a po jej skórze popłynęłą strużka krwi, która spadła na ziemię.
- Przysięgam wrócić.
Królowa uśmiechnęła się i skinęła głową. Annabell ukłoniła się ponownie i odróciła się do wyjścia. Po jej policzku spłynęła łza, którą szybko otarła zdrową ręką. Wyszła przed namiot, gdzie czekał Ksantos, a obok niego Amazonki. Ogier parsknął cicho. Wspięła się na siodło i popatrzyła po twarzach swoich sióstr.
- Witajcie z powrotem siostry - powiedziała cicho.
Wiwat Amazonek był ogłuszający, cieszyły się, że ich księżniczka znów jest sobą. Żadna z nich nie widziała smutku w jej pięknych oczach. Przyprowadzono Jamie'go, wciąż związanego, spojrzał na nią.
- Wybacz mi.
Podano jej sznur, do którego był przywiązany. Ksantos znów ruszył w las, Jamie posłusznie szedł za kasztanem. Gdy tylko oddalili się na tyle, że nie mogły już ich usłyszeć, ani zobaczyć, dziewczyna zatrzymała konia i zeskoczyła z jego grzbietu. Rozcięła więzy krępujące jej przyjaciela i mocno go uścinęła.
- Przepraszam Annabell, tak bardzo mi przykro. Wiem, że dokonałaś wymiany, gdybym...
- Cii... - Położyła mu palec na ustach. - Nie było innego wyjścia. To nie twoja wina zostałeś zaczarowany. Nicole ma rzadki dar. Bardzo silny, byłeś bezbronny - spojrzał na nią dużymi, brązowymi oczami. Objęła jego szyję i szepnęła mu do ucha: To nie twoja wina.
Wsiedli razem na grzbiet Ksantosa. Chłopak nieśmiale obejmował ją w talii. Dodatkowa osoba na grzbiecie nie zrobiła na ogierze żadnego wrażenia, mknął przez las niesamowicie szybko i zwinnie. Omijał wszystkie drzewa, powalone pnie i ogromne konary leżące na ziemi. Herosi zgromadzili się na północnym skraju lasu. Wszyscy czekali w milczeniu, gdy wyłonili się z ciemności rozległo się zbiorowe westchnienie. Jamie zsunął się z konia i podszedł do swojej rodziny, ciemnowłosych chłopaków z łukami na plecach. Logan spojrzał na swoją dziewczynę i posmutniał. Widziała, że jest zawiedziony tym, że nie została w zamku. Pokręciła głową i odezwała się cicho:
- Nie będzie dzisiaj wojny. Dokonałam wymiany. Ja w zamian za Jamie'go - nie chciała im mówić wszystkiego, Kroger na pewno zrozumiał. - Dziękuję wam i przepraszam.
Odwróciła Ksantosa, a po jej policzkach popłynęły łzy. Nie miała siły ich zetrzeć. Popędziła ogiera i zagłębiła się w las. Kasztan przyspieszył do galopu, jednak po chwili go zatrzymała. Zsiadła z jego grzbietu i oparła się o pień jakiejś sosny. Wzięła oddech, powietrze nigdy wcześniej nie było tak gęste i ciężkie. Rozpłakała się na dobre.
- Annabell.
Logan wyłonił się z mroku. Pod jego butami zachrzęściły gałązki. Złapał ją za ramię i przytulił do siebie. Dziewczyna wtuliła się w jego tors, chcąc zapamiętać jak najwięcej, zapach chłopaka, to jak biło jego serce, jaka była jego skóra. Pogłaskał ją po włosach, tuląc twarz do szyi dziewczyny.
- Nie odchodź, błagam... Zostań - pociągnął nosem. - Nie możesz mnie zostawić.
- Nie utrudniaj tego... Wiesz, że muszę iść - spróbowała wyplątać się z jego ramion, które mocno obejmowały ją w pasie. - Nie mogę zostać! Zrozum! Przysięgłam, że wrócę! - Uderzyła otwartymi dłońmi w jego pierś.
Złapał ją za nadgarstki i pocałował w zaciśnięte pięści. W niebieskich oczach Logana pojawiły się łzy. Pogłaskała go po policzkach, czuła jego zarost. Wspięła się na palce i mocno go pocałowała. Pochylił ją do tyłu i pogłębił pocałunek. Jego wargi napierały na jej usta, sprawiając ból i nieziemską przyjemność. Wplotła palce w jego włosy, chcąc to wszystko zapamiętać. Zapach sosen, cytrusowego żelu pod prysznic, smak jego ust słonych od jej łez, dotyk jego dłoni na swojej skórze. Wszystko. Poczuła, że on też płacze.
Odsunęli się od siebie, ale tylko na kilka centymetrów. Annabell sięgnęła do obrączki, zawieszonej na łańcuszku.
- Teraz odchodzę, ale wiedz, że wrócę. Przysięgam, że cię odnajdę.
Pocałował jej dłonie.
- Wybrałaś mnie.
- Zmieniłeś mnie.
- Kocham cię.
- Ja ciebie też kocham. Będę cię kochać aż do dnia, w którym umrze moja dusza.
Po jego policzkach spłynęły kolejne łzy. Starła je kciukiem.
- Przysięgasz?
Pocałowała go namiętnie i długo, obydwoje chcieli, by ta chwila trwała wiecznie, ale nikt nie miał mocy, by zatrzymać czas albo chociaż spowolnić. Wydłużyć ostatnie sekundy spędzone razem. Nie chcieli, by to się kończyło. Puścił ją i szybko wsiadł na Burzę, gdy odsunął włosy z czoła, srebrny koń zalśnił w ciemności. Uderzył klacz piętami i zniknęli między drzewami. Annabell także wsiadła na swojego konia. Ksantos ruszył lekkim galopem.
Przysnęła chłodny metal do warg.
- Przysięgam na nas.Nigdy wcześniej noc nie była tak ciemna jak tamtej nocy. Nie było widać żadnej gwiazdy, srebrny księżyc w ogóle nie wstał zza gór. Nigdzie nie było śladu życia. Zwierzęta pochowały się w swoich schroniskach, nawet wilki ukryły się w swojej jamie. Lodowaty wiatr poruszał czubkami drzew, szarpiąc gałęzie i zrywając zagubione liście.
Każdy heros zamknął się w swoim pokoju i odpoczywał po treningu. Ich mięśnie były zmęczone, ale nie przeciążone. Annabell otulała się grubym swetrem Logana narzuconym na swoją białą koszulkę nocną. Blondyn siedział na jej łóżku i opierał głowę na dłoniach, jego jasne włosy odstawały pod różnymi kątami. Dziewczyna czuła chód podłogi pod stopami, ale nadal trwała przy oknie.
- Co jest Annie? - Odezwał się po dłuższym milczeniu, przyszedł tu dwadzieścia minut temu, a ona ani razu się nie poruszyła. Drżała, więc otulił ją swoim swetrem.
- Mam dziwne przeczucie, jakby coś miało się zdarzyć - szepnęła, przeczesując wzrokiem po raz kolejny dziedziniec. Usłyszała jego ciche westchnięcie.
Po chwili poczuła jego dłonie, muskające jej biodra. Splótł palce opierając je na jej brzuchu. Wtuliła się w ramiona chłopaka, nigdzie indziej nie czuła się tak bezpiecznie. Pocałował ją w policzek, miejsce gdzie jego wargi dotknęły jej skóry mrowiło delikatnie. Oparła się o jego plece, kładąc głowę na jego ramieniu. Musnął ustami jej skroń.
- To przez ten dzień, ja też się czuje nieswojo.
Tym razem to ona westchnęła. Położyła się na łóżku, przykrywając się puchową kołdrą. Nie zdjęła swetra Logana, chciała czuć jego zapach. Usiadł obok niej i odgarnął włosy z czoła dziewczyny. Patrzyli sobie w oczy nic nie mówiąc, nie musieli rozmawiać, żeby rozumieć swoje myśli. Annabell obracała w palcach srebrną obrączkę, którą dostała od niego. Postanowiła jej nigdy nie zdejmować.
- Zostaniesz? - Szepnęła, ziewając jak kot.
- Tak długo jak będziesz mnie potrzebować.
- Zawsze cię potrzebuję.
Uśmiechnął się i ułożył się obok niej, wsunął ramię pod jej głowę, a ona położyła płasko dłonie na jego torsie. Czuła wyraźny rytm jego serca, którego uderzenia były zsynchornizowane z jej sercem. Ujął jej dłoń i pocałował. Opuszką palca obrysowała kształt jego ust. Przygryzła wargę, podczas gdy jej palce wędrowały po jego szyi. Przełknął ślinę. Pocałowała go w kącik ust i zjechała wargami niżej, po lini rzuchwy aż do szyi.
- Spróbuj zasnąć Annabell.
Uśmiechnęła się słodko. Pogłaskał ją delikatnie po policzku. Ich twarze odzielało tylko kilka centymetrów. Wzięła głęboki oddech.
- Rozpraszasz mnie.
Zaśmiał się gardłowo i obrócił ją na drugi bok. Przylgnął do jej pleców, jego kolana idealnie pasowały do jej nóg, a ona idealnie pasowała w jego ramiona. Byli dla siebie stworzeni. Westchnęłą cicho i zamknęłą powieki. Logan wtulił twarz w jej włosy, pachnące lawendą, które rozsypały się po poduszce. Jej oddech uspokoił się i poznał, że zasnęła. Chwilę leżał obok niej, ale po paru minutach delikatnie wysunął rękę spod jej głowy i cicho wyszedł z pokoju.
Kaptur skrywa jej twarz. Czerń jej płaszcza był głębszy niż otaczająca ją ciemność.
- Pani.
Kobieta pada na kolana przed nią. Spuszcza głowę.Czarne włosy, mokre od śniegu, opadają na jej ramiona, ukryte pod pancerzem.
- Macie moc, by ich zmiażdżyć - mówi kobieta nazwana "panią".
- A Annabell? - Pyta szeptem klęcząca, jej głos jest cichy i drżący.
Postać w ciemnym kapturze parska śmiechem. Nie jest to zwykły śmiech, jest w nim coś lodowatego, przerażającego. Z lasu wyłania się gryf, jego złote futro zdaje się lśnić własnym blaskiem, kroczy dumnie, rozprostowując skrzydła, wyglądają jak odlane z metalu. Mruczy głęboko tak, że drży ziemia.
- Nie szkodliwa - kładzie dłoń na głowie klęczącej. Jej palce są długie i trupio blade. - Zemścij się.
Nie pamiętała co ją obudziło. Jej własny krzyk, czy może ogłuszający huk. Nie miało to jednak znaczenia w tamtej chwili, zerwała się z łóżka i podbiegła do okna. Niebo przybrało srebrzystą barwę, nie to nie niebo. Kopuła rozciągająca się nad całą doliną błyszczała i drżała delikatnie, jakby miała dreszcze. W jednej chwili na jej powierzchni pojawiło się pęknięcie, które w mgnieniu oka rozeszło się po całej jej powierzchni. Po chwili z jeszcze głośniejszym grzmotem rozpadła się na drobne kawałki i zniknęła.
Annabell stała wyprostowana jak struna, oddychając głęboko, nie rozumiejąc co przed chwilą zobaczyła i w śnie, i na jawie. Koszulka była mokra od potu, kleiła się do jej skóry. Drżały jej dłonie, zaciśnięte mocno w pięści. Nigdy wcześniej nie czuła się tak pobudzona, serce pompowało szybko krew, zaopatrzoną w ogromną ilość adrenaliny, która rozchodziła się po ciele dziewczyny, pobudzając jej mięśnie do działa.
Nagle zrozumiała co zobaczyła. Tak nagle jak pękła bariera ochraniająca szkołę.
Sen był zbyt realny na sen, wszystko było takie prawdziwe, czuła nawet muskanie wiatru na skórze i płatki śniegu opadające z drzew. Głos jej matki docierał do niej wyraźnie. Cały czas rozbrzmiewał w jej głowie. Sen nie był snem. Był wizją.
Mogła się tego spodziewać, w końcu była córką samego Apolla, boga wróżbitów. Opiekuna Delf, którego głos przemawiał przez Wyrocznie. Nic dziwnego, że oprócz cudownego i hipnotycznego głosu, przejęła także tą "przypadłość".
Złapała pierwsze lepsze spodnie i wciągnęła je jednym szybkim ruchem, na szczęście postanowiła mieć pod pidżamą bieliznę - ot na wszelki wypadek, właśnie jak taki. Biegnąc na dół, wciągała koszulkę i bluzę. W zamku było zimno, ale ona nie czuła nic. Była zupełnie otępiała. Zjechała po poręczy na sam dół schodów do hallu, gdzie już zbierali się herosi. Ktoś wykrzykiwał rozkazy, ale ona szukała tylko jego. Blond włosów wyróżniających się z tłumu. Zauważyła go przy pomniku Aresa, zapinał pas i krzyczał coś do grupy chłopaków, którzy poprawiali na sobie zbroje i zawiązywali hełmy. Otwarto ciężkie drzwi do hallu i do środka wdarł się lodowaty podmuch grudniowego watru, który przeszył ją jak sztylet.
Małe odziały rzuciły się na zewnątrz i pobiegły do stajni, by jak najszybciej dosiąść koni i stanąć do obrony. Annabell zaczęła się przepychać przez tłum, popychana i potrącana za wszelką cenę starała się nie upaść. Nikt nie zwracał uwagi na drobną postać biegnącą w zupełnie innym kierunku. Potknęłą się o czyjąś stopę i upadła na Logana, chwytając się jego ramienia. Odwrócił się do niej z gniewnym wyrazem twarzy, który szybko przeszedł w zaskoczenie. Postawił ją na nogi i krzyknął do niej:
- Co ty tu robisz? Miałaś zostać!
Przywarła do jego ust, wargi chłopaka zmiękły pod jej naporem i oddał pocałunek z całą siłą. Przeczesała jego włosy, opuszką palca pogładziła jego szorstki policzek, chciała go zapamiętać, żeby móc przetrzymać te kilka godzin. Przytrzymał ją mocno przy sobie
- Kocham cię - powiedziała z ustami przy jego ustach. - Wróć.
- Ja ciebie też. Przysięgam.
Wcisnęła mu do dłoni rzemyk. Spojrzał na nią z mieszaniną zdziwienia i zaskoczenia. Stał jak wyryty, nie wiedząc co zrobić. Wyjęła mu go z dłoni i zręcznie zawiązała na nadgarsku. Srebrny koń zalśnił w świetle padającym z żyrandola.
- Na nas - szepnęła, gładąc jego policzek. Skinął głową, całując jej nadgarstek.
Pocałował ją szybko i pobiegł za innymi. Po chwili w hallu nie został nikt. Amanda Smith wybiegała jako ostatnia. Zobaczyła ją i natychmiast do niej podeszła. Wcisnęła jej do ręki niewielką fiolkę. Brutalnie zamknęła palce dziewczyny na szkle.
- Idź do siebie i wypij to, rozumiesz? Natychmiast. Nie kombinuj Annabell - powiedziała i zniknęła w mroku.
Ciężkie, dębowe drzwi same zatrzasnęły się za nią. Usłyszała szczęk zamków, które pokolei zamykały się, uniemożliwiając jej ucieczkę. Były zaczarowane, odgradzały ją od nich, od niego. Usiadła na najniższym stopniu i spojrzała na szmaragdowy płyn. Odkrokowała ją i poczuła duszący, słodki zapach. Natychmiast wcisnęła korek na miejsce. Jeśli Amanda myślała, że ona tego nie pozna to się grubo myliła. Doskonale znała tą substancję, somniatis najsilniejszy lek naseny jaki widziała ludzkość. Rzuciła go w kąt, szkło rozprysło się po podłodze, a powietrze wypełnił zapach substancji.
Nie miała zamiaru siedzieć na tyłku, albo co gorsza spać podczas, gdy jej chłopak i przyjaciele narażają życie. Nawet jeśli mieli przewagę liczebną to nie mogli się rówanać z Amazonkami, które czeprały siłę od samej Nemezis. Bez Annabell nie mieli najmniejszych szans. Tylko z nią mogli walczyć, choć nawet ona nie zapewniłaby im zwycięstwa, lecz wcale nie musiała im zapewniać zwycięstwa! Mogła zrobić coś innego.
Zerwała się i pobiegła do skrzydła nauczycieli. Było tam boczne wyjście, miała nadzieję, że nie jest zamknięte. Pierwszą przeszkodą jaką napotkała były dwuskrzydłowe drzwi odzielające ją od korytarza. Zerwała ze ściany gaśnicę i rzuciła nią w szkane okienko, które rozpadło się w drobny mak. Otworzyła zamek z drugiej strony i pomknęła ciemnymi korytarzami. Boczne drzwi, jak się okazało, nie były zaczarowane. Wystarczył sztylet, który trzymała w cholewie i już mknęła, ukryta w cieniu, ku stajniom.
Wpadła do budynku i szybko wprowadziła szyfr do swojej szafki. Wyciągnęła z niej czarny płaszcz, który kiedyś przypadkiem tu zostawiła i, który teraz był dla niej zbawieniem. Wzięła sprzęt ogiera i pobiegła do jego boksu. Ksantos kwiczał przeźliwie, tłukąc kopytami i wierzgając. Weszła do bosku, szeptając jego imię. Kasztan zatrzymał się i spojrzał na nią dużymi oczami. Wyciągnęła do niego rękę, parsknął cicho, ale pozwolił się dotknąć. Zdjęła z jego grzbietu derkę, którą niedbale rzuciła na słomę. Położyła mu na plecach siodło, poruszył się niespokojnie.
- Ogarnij się - syknęła, dopinając mu popręg. Prychnął. - Musimy im pomóc!
Kilka minut później wskoczyła na jego grzbiet. Ksantos kręcił się i parskał. Spojrzała na idealnie czarne niebo. Ogień szarpnął pyskiem.
- Znajdź Amazonki - szepnęła.
Stanął dęba, rżąc przenikliwie. Skoczył do przodu. Annabell uderzyła jego prędkość i łatwość z jaką brnął przez las, mijał drzewa, przeskakiwał przez powalone pnie i konary, mimo że panowały egispkie ciemności. Opierała cały swój ciężar na strzemionach i pochylała się nisko nad szyją konia. Kaptur opadł jej głęboko na twarz, osłaniając ją przed gałęziami, które ocierały się o plecy dziewczyny. Słyszała oddech konia, który parł do przodu jak pociag. Równy i miarowy.
Wdech.
Wydech.
Razem oddychali, razem widzieli, razem słyszeli. Ich serca wybijały ten sam rytm. Kopyta kasztana wbijały się głęboko w ziemię, wyciągał się do przodu najmocniej jak mógł. Annabell czuła jego mięśnie, pracujące pod gorącą skórą. Nagle skręcił na wschód, a ona usłyszała w oddali tętęt kopyt. Prawie wpadli w jeden z odziałów herosów. Ksantos cały czas utrzymywał zapierającą dech w piersiach prędkość.
Po kilku, a może kilkunastu minutach koń zwolnił do spokojnego kłusu. Wyprostowała się w siodle i rozejrzała się w około. Drzewa rosły coraz rzadziej, były wyższe, a ich pnie były bardzo grube. Nigdy nie była w tej cześci lasu, w jego sercu. Pomiędzy igłami pojawił się błysk ognia, wiedziała, że to obóz Amazonek.
Ksantos uniósł głowę i wyszedł z godnością na polanę. Annabell zrzuciła kaptur z głowy. Kobiety zgromadzone wokół ognia, syknęły, w jednej chwili dobyły łuków. Wszystkie strzały były wycelowane w jej serce, ale ona zupełnie nie zwracała na to uwagi. Przerzuciła nogę nad szyją ogiera i wylądowała miękko na ugiętych kolanach.
Z burguntowego namiotu wyłoniła się postać jej matki. Królowa mniała na sobie lsiącą zbroję, a jej biodra były przepasane pasem. Już z oddali wyczuła emanującą z niego moc. Kobieta nakazała swoim wojowniczką odłożyć broń, niechętnie wykonały jej rozkaz nie spuszczając Annabell z oczu. Liliana spojrzała na córkę, a w jej oczach malowała się mieszanina uczuć. Złości, tęsknoty, smutku i ulgi.
- Matko - rudowłosa skłoniła się głęboko.
- Annabell.
Gdzieś z prawej strony ktoś krzyknął, Annabell odwróciła się w tamtą stronę i zobaczyła Jamie'go. Przez jego policzek biegła krwawa szrama, ręce miał związane z tyłu na plecach. Z jego twarzy nie można było nic wyczytać, obok niego stała smukła blondynka, którą dziewczyna widziała tamtej nocy na skraju lasu. Już wiedziała skąd ją zna, musiała ją widzieć na zebraniach. Spojrzała na matkę, która stała przy wejściu do namiotu i patrzyła na nią ponaglająco.
Annabell spojrzała ze smutkiem na Jamie'go, ale Nicole i druga dziewczyna wzięły go pod ramiona i wyprowadziły z kręgu światła. Dotknęła miękkich chrap Ksantosa i weszła za matką do namiotu. Królowa zasiadła na swoim miejscu, a obok niej stała jej adiutanka. Dziewczyny zmierzyły się wściekłymi spojrzeniami.
- Co on tu robi? - Syknęła rudowłosa.
- Równie dobrze mogłabym zadać to samo pytanie, Annabell - odpowiedziała spokojnie Lily.
- Przyszłam negocjować - Hermiona prychnęła pogardliwie. Dziewczyna posłała jej miażdżące spojrzenie. Lily odprawiła ją ruchem ręki. Blondynka dygnęła i opuściła namiot.
- Zatem co proponujesz? - Królowa złączyła czubki palców i spojrzała na córkę spod długich rzęs.
Annabell wzięła głęboki oddech. Myślała o tym przez całą drogę tutaj. Miała wiele do zaoferowania, a teraz miała na głowie jeszcze Jamie'go, o czym nie miała wcześniej pojęcia. Zacisnęła dłonie w pięści i powoli je rozprostowała.
- Siebie - królowa uniosła brwi. - Oddaje się w wasze ręce w zamian za odwrót i uwolnienie jeńca. To dobra umowa.
- Tak sądzisz? - Kobieta rozparła się na swoim krześle.
- Dobrze wiesz, że mam moc, której ona chce. Ona nie może sięgnąć po tron, zabrania jej tego Prawo, ale ja to co innego. Mogę się dostać na Olimp i oddać jej go, a wtedy ona nagrodzi nas za posłuszeństwo i pomoc. W nagrode da nam herosów.
Królowa zamyśliła się. Potarła palcami brodę, jej czarne włosy podkreślały mleczno-białą cerę. Mijały sekundy, a ona nie dawała odpowiedzi. Patrzyła w podłogę, ale jej córka wiedziała, że w głowie matki toczy się teraz burza myśli.
Annabell nie czuła nic. Kompletną pustkę. Serce dziewczyny uderzało głośno, obijając się o żebra. Powstrzymywała napływające łzy, które pchały się do jej oczu. Poczuła na sobie spojrzenie matki, jej zielone tęczówki były tej samej barwy co jej.
- Oddaj im chłopaka, a potem wróć do nas - Annabell skłoniła się nisko, czując ulgę. - Nie tak szybko - ulga jaką poczuła dziewczyna, zniknęła tak szybko jak się pojawiła. Nadzieja na ucieczkę właśnie umarła. - Przysięgnij, że wrócisz.
Dziewczyna wyjęła sztylet i przeciągnęła ostrzem po dłoni. Zapiekło, gdy metal naciął skórę. Zacisnęła rękę, a po jej skórze popłynęłą strużka krwi, która spadła na ziemię.
- Przysięgam wrócić.
Królowa uśmiechnęła się i skinęła głową. Annabell ukłoniła się ponownie i odróciła się do wyjścia. Po jej policzku spłynęła łza, którą szybko otarła zdrową ręką. Wyszła przed namiot, gdzie czekał Ksantos, a obok niego Amazonki. Ogier parsknął cicho. Wspięła się na siodło i popatrzyła po twarzach swoich sióstr.
- Witajcie z powrotem siostry - powiedziała cicho.
Wiwat Amazonek był ogłuszający, cieszyły się, że ich księżniczka znów jest sobą. Żadna z nich nie widziała smutku w jej pięknych oczach. Przyprowadzono Jamie'go, wciąż związanego, spojrzał na nią.
- Wybacz mi.
Podano jej sznur, do którego był przywiązany. Ksantos znów ruszył w las, Jamie posłusznie szedł za kasztanem. Gdy tylko oddalili się na tyle, że nie mogły już ich usłyszeć, ani zobaczyć, dziewczyna zatrzymała konia i zeskoczyła z jego grzbietu. Rozcięła więzy krępujące jej przyjaciela i mocno go uścinęła.
- Przepraszam Annabell, tak bardzo mi przykro. Wiem, że dokonałaś wymiany, gdybym...
- Cii... - Położyła mu palec na ustach. - Nie było innego wyjścia. To nie twoja wina zostałeś zaczarowany. Nicole ma rzadki dar. Bardzo silny, byłeś bezbronny - spojrzał na nią dużymi, brązowymi oczami. Objęła jego szyję i szepnęła mu do ucha: To nie twoja wina.
Wsiedli razem na grzbiet Ksantosa. Chłopak nieśmiale obejmował ją w talii. Dodatkowa osoba na grzbiecie nie zrobiła na ogierze żadnego wrażenia, mknął przez las niesamowicie szybko i zwinnie. Omijał wszystkie drzewa, powalone pnie i ogromne konary leżące na ziemi. Herosi zgromadzili się na północnym skraju lasu. Wszyscy czekali w milczeniu, gdy wyłonili się z ciemności rozległo się zbiorowe westchnienie. Jamie zsunął się z konia i podszedł do swojej rodziny, ciemnowłosych chłopaków z łukami na plecach. Logan spojrzał na swoją dziewczynę i posmutniał. Widziała, że jest zawiedziony tym, że nie została w zamku. Pokręciła głową i odezwała się cicho:
- Nie będzie dzisiaj wojny. Dokonałam wymiany. Ja w zamian za Jamie'go - nie chciała im mówić wszystkiego, Kroger na pewno zrozumiał. - Dziękuję wam i przepraszam.
Odwróciła Ksantosa, a po jej policzkach popłynęły łzy. Nie miała siły ich zetrzeć. Popędziła ogiera i zagłębiła się w las. Kasztan przyspieszył do galopu, jednak po chwili go zatrzymała. Zsiadła z jego grzbietu i oparła się o pień jakiejś sosny. Wzięła oddech, powietrze nigdy wcześniej nie było tak gęste i ciężkie. Rozpłakała się na dobre.
- Annabell.
Logan wyłonił się z mroku. Pod jego butami zachrzęściły gałązki. Złapał ją za ramię i przytulił do siebie. Dziewczyna wtuliła się w jego tors, chcąc zapamiętać jak najwięcej, zapach chłopaka, to jak biło jego serce, jaka była jego skóra. Pogłaskał ją po włosach, tuląc twarz do szyi dziewczyny.
- Nie odchodź, błagam... Zostań - pociągnął nosem. - Nie możesz mnie zostawić.
- Nie utrudniaj tego... Wiesz, że muszę iść - spróbowała wyplątać się z jego ramion, które mocno obejmowały ją w pasie. - Nie mogę zostać! Zrozum! Przysięgłam, że wrócę! - Uderzyła otwartymi dłońmi w jego pierś.
Złapał ją za nadgarstki i pocałował w zaciśnięte pięści. W niebieskich oczach Logana pojawiły się łzy. Pogłaskała go po policzkach, czuła jego zarost. Wspięła się na palce i mocno go pocałowała. Pochylił ją do tyłu i pogłębił pocałunek. Jego wargi napierały na jej usta, sprawiając ból i nieziemską przyjemność. Wplotła palce w jego włosy, chcąc to wszystko zapamiętać. Zapach sosen, cytrusowego żelu pod prysznic, smak jego ust słonych od jej łez, dotyk jego dłoni na swojej skórze. Wszystko. Poczuła, że on też płacze.
Odsunęli się od siebie, ale tylko na kilka centymetrów. Annabell sięgnęła do obrączki, zawieszonej na łańcuszku.
- Teraz odchodzę, ale wiedz, że wrócę. Przysięgam, że cię odnajdę.
Pocałował jej dłonie.
- Wybrałaś mnie.
- Zmieniłeś mnie.
- Kocham cię.
- Ja ciebie też kocham. Będę cię kochać aż do dnia, w którym umrze moja dusza.
Po jego policzkach spłynęły kolejne łzy. Starła je kciukiem.
- Przysięgasz?
Pocałowała go namiętnie i długo, obydwoje chcieli, by ta chwila trwała wiecznie, ale nikt nie miał mocy, by zatrzymać czas albo chociaż spowolnić. Wydłużyć ostatnie sekundy spędzone razem. Nie chcieli, by to się kończyło. Puścił ją i szybko wsiadł na Burzę, gdy odsunął włosy z czoła, srebrny koń zalśnił w ciemności. Uderzył klacz piętami i zniknęli między drzewami. Annabell także wsiadła na swojego konia. Ksantos ruszył lekkim galopem.
Przysnęła chłodny metal do warg.
- Przysięgam na nas.Nigdy wcześniej noc nie była tak ciemna jak tamtej nocy. Nie było widać żadnej gwiazdy, srebrny księżyc w ogóle nie wstał zza gór. Nigdzie nie było śladu życia. Zwierzęta pochowały się w swoich schroniskach, nawet wilki ukryły się w swojej jamie. Lodowaty wiatr poruszał czubkami drzew, szarpiąc gałęzie i zrywając zagubione liście.
Każdy heros zamknął się w swoim pokoju i odpoczywał po treningu. Ich mięśnie były zmęczone, ale nie przeciążone. Annabell otulała się grubym swetrem Logana narzuconym na swoją białą koszulkę nocną. Blondyn siedział na jej łóżku i opierał głowę na dłoniach, jego jasne włosy odstawały pod różnymi kątami. Dziewczyna czuła chód podłogi pod stopami, ale nadal trwała przy oknie.
- Co jest Annie? - Odezwał się po dłuższym milczeniu, przyszedł tu dwadzieścia minut temu, a ona ani razu się nie poruszyła. Drżała, więc otulił ją swoim swetrem.
- Mam dziwne przeczucie, jakby coś miało się zdarzyć - szepnęła, przeczesując wzrokiem po raz kolejny dziedziniec. Usłyszała jego ciche westchnięcie.
Po chwili poczuła jego dłonie, muskające jej biodra. Splótł palce opierając je na jej brzuchu. Wtuliła się w ramiona chłopaka, nigdzie indziej nie czuła się tak bezpiecznie. Pocałował ją w policzek, miejsce gdzie jego wargi dotknęły jej skóry mrowiło delikatnie. Oparła się o jego plece, kładąc głowę na jego ramieniu. Musnął ustami jej skroń.
- To przez ten dzień, ja też się czuje nieswojo.
Tym razem to ona westchnęła. Położyła się na łóżku, przykrywając się puchową kołdrą. Nie zdjęła swetra Logana, chciała czuć jego zapach. Usiadł obok niej i odgarnął włosy z czoła dziewczyny. Patrzyli sobie w oczy nic nie mówiąc, nie musieli rozmawiać, żeby rozumieć swoje myśli. Annabell obracała w palcach srebrną obrączkę, którą dostała od niego. Postanowiła jej nigdy nie zdejmować.
- Zostaniesz? - Szepnęła, ziewając jak kot.
- Tak długo jak będziesz mnie potrzebować.
- Zawsze cię potrzebuję.
Uśmiechnął się i ułożył się obok niej, wsunął ramię pod jej głowę, a ona położyła płasko dłonie na jego torsie. Czuła wyraźny rytm jego serca, którego uderzenia były zsynchornizowane z jej sercem. Ujął jej dłoń i pocałował. Opuszką palca obrysowała kształt jego ust. Przygryzła wargę, podczas gdy jej palce wędrowały po jego szyi. Przełknął ślinę. Pocałowała go w kącik ust i zjechała wargami niżej, po lini rzuchwy aż do szyi.
- Spróbuj zasnąć Annabell.
Uśmiechnęła się słodko. Pogłaskał ją delikatnie po policzku. Ich twarze odzielało tylko kilka centymetrów. Wzięła głęboki oddech.
- Rozpraszasz mnie.
Zaśmiał się gardłowo i obrócił ją na drugi bok. Przylgnął do jej pleców, jego kolana idealnie pasowały do jej nóg, a ona idealnie pasowała w jego ramiona. Byli dla siebie stworzeni. Westchnęłą cicho i zamknęłą powieki. Logan wtulił twarz w jej włosy, pachnące lawendą, które rozsypały się po poduszce. Jej oddech uspokoił się i poznał, że zasnęła. Chwilę leżał obok niej, ale po paru minutach delikatnie wysunął rękę spod jej głowy i cicho wyszedł z pokoju.
Kaptur skrywa jej twarz. Czerń jej płaszcza był głębszy niż otaczająca ją ciemność.
- Pani.
Kobieta pada na kolana przed nią. Spuszcza głowę.Czarne włosy, mokre od śniegu, opadają na jej ramiona, ukryte pod pancerzem.
- Macie moc, by ich zmiażdżyć - mówi kobieta nazwana "panią".
- A Annabell? - Pyta szeptem klęcząca, jej głos jest cichy i drżący.
Postać w ciemnym kapturze parska śmiechem. Nie jest to zwykły śmiech, jest w nim coś lodowatego, przerażającego. Z lasu wyłania się gryf, jego złote futro zdaje się lśnić własnym blaskiem, kroczy dumnie, rozprostowując skrzydła, wyglądają jak odlane z metalu. Mruczy głęboko tak, że drży ziemia.
- Nie szkodliwa - kładzie dłoń na głowie klęczącej. Jej palce są długie i trupio blade. - Zemścij się.
Nie pamiętała co ją obudziło. Jej własny krzyk, czy może ogłuszający huk. Nie miało to jednak znaczenia w tamtej chwili, zerwała się z łóżka i podbiegła do okna. Niebo przybrało srebrzystą barwę, nie to nie niebo. Kopuła rozciągająca się nad całą doliną błyszczała i drżała delikatnie, jakby miała dreszcze. W jednej chwili na jej powierzchni pojawiło się pęknięcie, które w mgnieniu oka rozeszło się po całej jej powierzchni. Po chwili z jeszcze głośniejszym grzmotem rozpadła się na drobne kawałki i zniknęła.
Annabell stała wyprostowana jak struna, oddychając głęboko, nie rozumiejąc co przed chwilą zobaczyła i w śnie, i na jawie. Koszulka była mokra od potu, kleiła się do jej skóry. Drżały jej dłonie, zaciśnięte mocno w pięści. Nigdy wcześniej nie czuła się tak pobudzona, serce pompowało szybko krew, zaopatrzoną w ogromną ilość adrenaliny, która rozchodziła się po ciele dziewczyny, pobudzając jej mięśnie do działa.
Nagle zrozumiała co zobaczyła. Tak nagle jak pękła bariera ochraniająca szkołę.
Sen był zbyt realny na sen, wszystko było takie prawdziwe, czuła nawet muskanie wiatru na skórze i płatki śniegu opadające z drzew. Głos jej matki docierał do niej wyraźnie. Cały czas rozbrzmiewał w jej głowie. Sen nie był snem. Był wizją.
Mogła się tego spodziewać, w końcu była córką samego Apolla, boga wróżbitów. Opiekuna Delf, którego głos przemawiał przez Wyrocznie. Nic dziwnego, że oprócz cudownego i hipnotycznego głosu, przejęła także tą "przypadłość".
Złapała pierwsze lepsze spodnie i wciągnęła je jednym szybkim ruchem, na szczęście postanowiła mieć pod pidżamą bieliznę - ot na wszelki wypadek, właśnie jak taki. Biegnąc na dół, wciągała koszulkę i bluzę. W zamku było zimno, ale ona nie czuła nic. Była zupełnie otępiała. Zjechała po poręczy na sam dół schodów do hallu, gdzie już zbierali się herosi. Ktoś wykrzykiwał rozkazy, ale ona szukała tylko jego. Blond włosów wyróżniających się z tłumu. Zauważyła go przy pomniku Aresa, zapinał pas i krzyczał coś do grupy chłopaków, którzy poprawiali na sobie zbroje i zawiązywali hełmy. Otwarto ciężkie drzwi do hallu i do środka wdarł się lodowaty podmuch grudniowego watru, który przeszył ją jak sztylet.
Małe odziały rzuciły się na zewnątrz i pobiegły do stajni, by jak najszybciej dosiąść koni i stanąć do obrony. Annabell zaczęła się przepychać przez tłum, popychana i potrącana za wszelką cenę starała się nie upaść. Nikt nie zwracał uwagi na drobną postać biegnącą w zupełnie innym kierunku. Potknęłą się o czyjąś stopę i upadła na Logana, chwytając się jego ramienia. Odwrócił się do niej z gniewnym wyrazem twarzy, który szybko przeszedł w zaskoczenie. Postawił ją na nogi i krzyknął do niej:
- Co ty tu robisz? Miałaś zostać!
Przywarła do jego ust, wargi chłopaka zmiękły pod jej naporem i oddał pocałunek z całą siłą. Przeczesała jego włosy, opuszką palca pogładziła jego szorstki policzek, chciała go zapamiętać, żeby móc przetrzymać te kilka godzin. Przytrzymał ją mocno przy sobie
- Kocham cię - powiedziała z ustami przy jego ustach. - Wróć.
- Ja ciebie też. Przysięgam.
Wcisnęła mu do dłoni rzemyk. Spojrzał na nią z mieszaniną zdziwienia i zaskoczenia. Stał jak wyryty, nie wiedząc co zrobić. Wyjęła mu go z dłoni i zręcznie zawiązała na nadgarsku. Srebrny koń zalśnił w świetle padającym z żyrandola.
- Na nas - szepnęła, gładąc jego policzek. Skinął głową, całując jej nadgarstek.
Pocałował ją szybko i pobiegł za innymi. Po chwili w hallu nie został nikt. Amanda Smith wybiegała jako ostatnia. Zobaczyła ją i natychmiast do niej podeszła. Wcisnęła jej do ręki niewielką fiolkę. Brutalnie zamknęła palce dziewczyny na szkle.
- Idź do siebie i wypij to, rozumiesz? Natychmiast. Nie kombinuj Annabell - powiedziała i zniknęła w mroku.
Ciężkie, dębowe drzwi same zatrzasnęły się za nią. Usłyszała szczęk zamków, które pokolei zamykały się, uniemożliwiając jej ucieczkę. Były zaczarowane, odgradzały ją od nich, od niego. Usiadła na najniższym stopniu i spojrzała na szmaragdowy płyn. Odkrokowała ją i poczuła duszący, słodki zapach. Natychmiast wcisnęła korek na miejsce. Jeśli Amanda myślała, że ona tego nie pozna to się grubo myliła. Doskonale znała tą substancję, somniatis najsilniejszy lek naseny jaki widziała ludzkość. Rzuciła go w kąt, szkło rozprysło się po podłodze, a powietrze wypełnił zapach substancji.
Nie miała zamiaru siedzieć na tyłku, albo co gorsza spać podczas, gdy jej chłopak i przyjaciele narażają życie. Nawet jeśli mieli przewagę liczebną to nie mogli się rówanać z Amazonkami, które czeprały siłę od samej Nemezis. Bez Annabell nie mieli najmniejszych szans. Tylko z nią mogli walczyć, choć nawet ona nie zapewniłaby im zwycięstwa, lecz wcale nie musiała im zapewniać zwycięstwa! Mogła zrobić coś innego.
Zerwała się i pobiegła do skrzydła nauczycieli. Było tam boczne wyjście, miała nadzieję, że nie jest zamknięte. Pierwszą przeszkodą jaką napotkała były dwuskrzydłowe drzwi odzielające ją od korytarza. Zerwała ze ściany gaśnicę i rzuciła nią w szkane okienko, które rozpadło się w drobny mak. Otworzyła zamek z drugiej strony i pomknęła ciemnymi korytarzami. Boczne drzwi, jak się okazało, nie były zaczarowane. Wystarczył sztylet, który trzymała w cholewie i już mknęła, ukryta w cieniu, ku stajniom.
Wpadła do budynku i szybko wprowadziła szyfr do swojej szafki. Wyciągnęła z niej czarny płaszcz, który kiedyś przypadkiem tu zostawiła i, który teraz był dla niej zbawieniem. Wzięła sprzęt ogiera i pobiegła do jego boksu. Ksantos kwiczał przeźliwie, tłukąc kopytami i wierzgając. Weszła do bosku, szeptając jego imię. Kasztan zatrzymał się i spojrzał na nią dużymi oczami. Wyciągnęła do niego rękę, parsknął cicho, ale pozwolił się dotknąć. Zdjęła z jego grzbietu derkę, którą niedbale rzuciła na słomę. Położyła mu na plecach siodło, poruszył się niespokojnie.
- Ogarnij się - syknęła, dopinając mu popręg. Prychnął. - Musimy im pomóc!
Kilka minut później wskoczyła na jego grzbiet. Ksantos kręcił się i parskał. Spojrzała na idealnie czarne niebo. Ogień szarpnął pyskiem.
- Znajdź Amazonki - szepnęła.
Stanął dęba, rżąc przenikliwie. Skoczył do przodu. Annabell uderzyła jego prędkość i łatwość z jaką brnął przez las, mijał drzewa, przeskakiwał przez powalone pnie i konary, mimo że panowały egispkie ciemności. Opierała cały swój ciężar na strzemionach i pochylała się nisko nad szyją konia. Kaptur opadł jej głęboko na twarz, osłaniając ją przed gałęziami, które ocierały się o plecy dziewczyny. Słyszała oddech konia, który parł do przodu jak pociag. Równy i miarowy.
Wdech.
Wydech.
Razem oddychali, razem widzieli, razem słyszeli. Ich serca wybijały ten sam rytm. Kopyta kasztana wbijały się głęboko w ziemię, wyciągał się do przodu najmocniej jak mógł. Annabell czuła jego mięśnie, pracujące pod gorącą skórą. Nagle skręcił na wschód, a ona usłyszała w oddali tętęt kopyt. Prawie wpadli w jeden z odziałów herosów. Ksantos cały czas utrzymywał zapierającą dech w piersiach prędkość.
Po kilku, a może kilkunastu minutach koń zwolnił do spokojnego kłusu. Wyprostowała się w siodle i rozejrzała się w około. Drzewa rosły coraz rzadziej, były wyższe, a ich pnie były bardzo grube. Nigdy nie była w tej cześci lasu, w jego sercu. Pomiędzy igłami pojawił się błysk ognia, wiedziała, że to obóz Amazonek.
Ksantos uniósł głowę i wyszedł z godnością na polanę. Annabell zrzuciła kaptur z głowy. Kobiety zgromadzone wokół ognia, syknęły, w jednej chwili dobyły łuków. Wszystkie strzały były wycelowane w jej serce, ale ona zupełnie nie zwracała na to uwagi. Przerzuciła nogę nad szyją ogiera i wylądowała miękko na ugiętych kolanach.
Z burguntowego namiotu wyłoniła się postać jej matki. Królowa mniała na sobie lsiącą zbroję, a jej biodra były przepasane pasem. Już z oddali wyczuła emanującą z niego moc. Kobieta nakazała swoim wojowniczką odłożyć broń, niechętnie wykonały jej rozkaz nie spuszczając Annabell z oczu. Liliana spojrzała na córkę, a w jej oczach malowała się mieszanina uczuć. Złości, tęsknoty, smutku i ulgi.
- Matko - rudowłosa skłoniła się głęboko.
- Annabell.
Gdzieś z prawej strony ktoś krzyknął, Annabell odwróciła się w tamtą stronę i zobaczyła Jamie'go. Przez jego policzek biegła krwawa szrama, ręce miał związane z tyłu na plecach. Z jego twarzy nie można było nic wyczytać, obok niego stała smukła blondynka, którą dziewczyna widziała tamtej nocy na skraju lasu. Już wiedziała skąd ją zna, musiała ją widzieć na zebraniach. Spojrzała na matkę, która stała przy wejściu do namiotu i patrzyła na nią ponaglająco.
Annabell spojrzała ze smutkiem na Jamie'go, ale Nicole i druga dziewczyna wzięły go pod ramiona i wyprowadziły z kręgu światła. Dotknęła miękkich chrap Ksantosa i weszła za matką do namiotu. Królowa zasiadła na swoim miejscu, a obok niej stała jej adiutanka. Dziewczyny zmierzyły się wściekłymi spojrzeniami.
- Co on tu robi? - Syknęła rudowłosa.
- Równie dobrze mogłabym zadać to samo pytanie, Annabell - odpowiedziała spokojnie Lily.
- Przyszłam negocjować - Hermiona prychnęła pogardliwie. Dziewczyna posłała jej miażdżące spojrzenie. Lily odprawiła ją ruchem ręki. Blondynka dygnęła i opuściła namiot.
- Zatem co proponujesz? - Królowa złączyła czubki palców i spojrzała na córkę spod długich rzęs.
Annabell wzięła głęboki oddech. Myślała o tym przez całą drogę tutaj. Miała wiele do zaoferowania, a teraz miała na głowie jeszcze Jamie'go, o czym nie miała wcześniej pojęcia. Zacisnęła dłonie w pięści i powoli je rozprostowała.
- Siebie - królowa uniosła brwi. - Oddaje się w wasze ręce w zamian za odwrót i uwolnienie jeńca. To dobra umowa.
- Tak sądzisz? - Kobieta rozparła się na swoim krześle.
- Dobrze wiesz, że mam moc, której ona chce. Ona nie może sięgnąć po tron, zabrania jej tego Prawo, ale ja to co innego. Mogę się dostać na Olimp i oddać jej go, a wtedy ona nagrodzi nas za posłuszeństwo i pomoc. W nagrode da nam herosów.
Królowa zamyśliła się. Potarła palcami brodę, jej czarne włosy podkreślały mleczno-białą cerę. Mijały sekundy, a ona nie dawała odpowiedzi. Patrzyła w podłogę, ale jej córka wiedziała, że w głowie matki toczy się teraz burza myśli.
Annabell nie czuła nic. Kompletną pustkę. Serce dziewczyny uderzało głośno, obijając się o żebra. Powstrzymywała napływające łzy, które pchały się do jej oczu. Poczuła na sobie spojrzenie matki, jej zielone tęczówki były tej samej barwy co jej.
- Oddaj im chłopaka, a potem wróć do nas - Annabell skłoniła się nisko, czując ulgę. - Nie tak szybko - ulga jaką poczuła dziewczyna, zniknęła tak szybko jak się pojawiła. Nadzieja na ucieczkę właśnie umarła. - Przysięgnij, że wrócisz.
Dziewczyna wyjęła sztylet i przeciągnęła ostrzem po dłoni. Zapiekło, gdy metal naciął skórę. Zacisnęła rękę, a po jej skórze popłynęłą strużka krwi, która spadła na ziemię.
- Przysięgam wrócić.
Królowa uśmiechnęła się i skinęła głową. Annabell ukłoniła się ponownie i odróciła się do wyjścia. Po jej policzku spłynęła łza, którą szybko otarła zdrową ręką. Wyszła przed namiot, gdzie czekał Ksantos, a obok niego Amazonki. Ogier parsknął cicho. Wspięła się na siodło i popatrzyła po twarzach swoich sióstr.
- Witajcie z powrotem siostry - powiedziała cicho.
Wiwat Amazonek był ogłuszający, cieszyły się, że ich księżniczka znów jest sobą. Żadna z nich nie widziała smutku w jej pięknych oczach. Przyprowadzono Jamie'go, wciąż związanego, spojrzał na nią.
- Wybacz mi.
Podano jej sznur, do którego był przywiązany. Ksantos znów ruszył w las, Jamie posłusznie szedł za kasztanem. Gdy tylko oddalili się na tyle, że nie mogły już ich usłyszeć, ani zobaczyć, dziewczyna zatrzymała konia i zeskoczyła z jego grzbietu. Rozcięła więzy krępujące jej przyjaciela i mocno go uścinęła.
- Przepraszam Annabell, tak bardzo mi przykro. Wiem, że dokonałaś wymiany, gdybym...
- Cii... - Położyła mu palec na ustach. - Nie było innego wyjścia. To nie twoja wina zostałeś zaczarowany. Nicole ma rzadki dar. Bardzo silny, byłeś bezbronny - spojrzał na nią dużymi, brązowymi oczami. Objęła jego szyję i szepnęła mu do ucha: To nie twoja wina.
Wsiedli razem na grzbiet Ksantosa. Chłopak nieśmiale obejmował ją w talii. Dodatkowa osoba na grzbiecie nie zrobiła na ogierze żadnego wrażenia, mknął przez las niesamowicie szybko i zwinnie. Omijał wszystkie drzewa, powalone pnie i ogromne konary leżące na ziemi. Herosi zgromadzili się na północnym skraju lasu. Wszyscy czekali w milczeniu, gdy wyłonili się z ciemności rozległo się zbiorowe westchnienie. Jamie zsunął się z konia i podszedł do swojej rodziny, ciemnowłosych chłopaków z łukami na plecach. Logan spojrzał na swoją dziewczynę i posmutniał. Widziała, że jest zawiedziony tym, że nie została w zamku. Pokręciła głową i odezwała się cicho:
- Nie będzie dzisiaj wojny. Dokonałam wymiany. Ja w zamian za Jamie'go - nie chciała im mówić wszystkiego, Kroger na pewno zrozumiał. - Dziękuję wam i przepraszam.
Odwróciła Ksantosa, a po jej policzkach popłynęły łzy. Nie miała siły ich zetrzeć. Popędziła ogiera i zagłębiła się w las. Kasztan przyspieszył do galopu, jednak po chwili go zatrzymała. Zsiadła z jego grzbietu i oparła się o pień jakiejś sosny. Wzięła oddech, powietrze nigdy wcześniej nie było tak gęste i ciężkie. Rozpłakała się na dobre.
- Annabell.
Logan wyłonił się z mroku. Pod jego butami zachrzęściły gałązki. Złapał ją za ramię i przytulił do siebie. Dziewczyna wtuliła się w jego tors, chcąc zapamiętać jak najwięcej, zapach chłopaka, to jak biło jego serce, jaka była jego skóra. Pogłaskał ją po włosach, tuląc twarz do szyi dziewczyny.
- Nie odchodź, błagam... Zostań - pociągnął nosem. - Nie możesz mnie zostawić.
- Nie utrudniaj tego... Wiesz, że muszę iść - spróbowała wyplątać się z jego ramion, które mocno obejmowały ją w pasie. - Nie mogę zostać! Zrozum! Przysięgłam, że wrócę! - Uderzyła otwartymi dłońmi w jego pierś.
Złapał ją za nadgarstki i pocałował w zaciśnięte pięści. W niebieskich oczach Logana pojawiły się łzy. Pogłaskała go po policzkach, czuła jego zarost. Wspięła się na palce i mocno go pocałowała. Pochylił ją do tyłu i pogłębił pocałunek. Jego wargi napierały na jej usta, sprawiając ból i nieziemską przyjemność. Wplotła palce w jego włosy, chcąc to wszystko zapamiętać. Zapach sosen, cytrusowego żelu pod prysznic, smak jego ust słonych od jej łez, dotyk jego dłoni na swojej skórze. Wszystko. Poczuła, że on też płacze.
Odsunęli się od siebie, ale tylko na kilka centymetrów. Annabell sięgnęła do obrączki, zawieszonej na łańcuszku.
- Teraz odchodzę, ale wiedz, że wrócę. Przysięgam, że cię odnajdę.
Pocałował jej dłonie.
- Wybrałaś mnie.
- Zmieniłeś mnie.
- Kocham cię.
- Ja ciebie też kocham. Będę cię kochać aż do dnia, w którym umrze moja dusza.
Po jego policzkach spłynęły kolejne łzy. Starła je kciukiem.
- Przysięgasz?
Pocałowała go namiętnie i długo, obydwoje chcieli, by ta chwila trwała wiecznie, ale nikt nie miał mocy, by zatrzymać czas albo chociaż spowolnić. Wydłużyć ostatnie sekundy spędzone razem. Nie chcieli, by to się kończyło. Puścił ją i szybko wsiadł na Burzę, gdy odsunął włosy z czoła, srebrny koń zalśnił w ciemności. Uderzył klacz piętami i zniknęli między drzewami. Annabell także wsiadła na swojego konia. Ksantos ruszył lekkim galopem.
Przysnęła chłodny metal do warg.
- Przysięgam na nas.