poniedziałek, 2 września 2013

Rozdział 2. Annabell

Rozdział 2. Annabell
Następnego dnia praktycznie spóźniłem się na śniadanie. Wpadłem do sali minutę przed ósmą, wszyscy już wesoło gawędzili. Zabrałem tackę i podszedłem do bufetu. Nakładałem sobie jajecznice, gdy ją zobaczyłem. Rude włosy spływały jej na plecy i sięgały talii. Oczy miała podkreślone subtelną, czarną kreską. Miała na sobie czarne rurki i trampki, zielona koszula w kratę, podkreślała barwę jej tęczówek.
- Hej - powiedziała, gdy stanęła obok mnie.
- Cześć - odpowiedziałem i uśmiechnąłem się.  - Tak w ogóle jestem Logan - podałem jej dłoń, którą uścisnęła.
- Annabell.
- Annabell? Jak mam ci mówić Annie? Ann? - uśmiechnęła się krzywo.
- Annabell wystarczy. Mógłbyś? - wskazała brodą na chleb.
Podałem jej koszyk z pieczywem i wyjęła jeszcze ciepłą bułkę. Zwróciłem uwagę na jej palce, długie i szczupłe zakończone ładnymi paznokciami. Na palcu wskazującym połyskiwał srebrny pierścionek. Wyżej wokół nadgarstka miała okręcony brązowy rzemyk z doczepioną mała figurką konia.
Posłałem jej ostatni uśmiech i odwróciłem się w stronę Jamiego siedzącego na końcu stołu, pod wielkim figowcem. Kątem oka zauważyłem, że wszyscy się na mnie gapią. Nie zaraz, nie na mnie. Na Annabell.
Stała na środku jadalni, ściskając tackę tak mocno, że zbielały jej knykcie. Spojrzałem na puste miejsca obok Jamiego i znów na nią.
- Hej Annabell, usiądziesz z nami? - wskazałem broda na Jamiego.
Teraz na prawdę, wszyscy patrzyli na mnie. Annabell spojrza na mnie z wdzięcznością i dołączyła do nas. Usiadłem obok mojego kumpla, a ona naprzeciw. Jamie otrzepał dłonie z okruszków i podał ją jej.
- Jamie Kerr.
- Annabell Perry - uścisnęła jego dłoń i lekko potrząsneła.

***

Tydzień minął jak z bicza strzelił. Wstawałem, chodziłem na zajęcia, jeździłem konno, uczyłem się, myślałem o Annabell. Tak wyglądał mój rozkład dnia. Właściwie czegokolwiek bym nie robił i tak myślałem o niej. Nie widywaliśmy się za często, miałem wrażenie, że mnie unika. Gdy już się spotkaliśmy szybko odchodziła.
Wsród moich kumpli była tematem numer jeden, Alan ciągle gadał o tym jak ona fenomenalnie strzela z łuku. Jamie często z ćwiczył nią walkę na miecze, dowodzily tego liczne siniaki na jego ciele. Inni skolei rozpływali się nad jej urodą. Było to cholernie męczące.
W sobotę rano obudziłem się jeszcze przed wschodem słońca. Przewróciłem się na plecy i spojrzałem na telefon. Zegar wskazywał 5:30. Przetarłem oczy i podniosłem się. W pokoju było jeszcze ciemno, książki leżały rozwalone na biurku, po podłodze walały się koszulki. Zgarnąłem ubrania i wrzuciłem je do szybu na brudną bieliznę. Wyjałem z szafy ciemne jeansy z dziurą na kolanie i czarny T-Shirt. Powlekłem się do łazienki.
Było to duże pomieszczenie z rzędami umywalek po jednej stronie i kabinami przysznicowymi po drugiej.  Wszedłem do pierwszej i rzuciłem ciuchy na ławkę, zamknąłem zamek i odkręciłem kurek z gorącą wodą. Pozwoliłem, by napierw lodowata woda sływała mi po włosach i karku, powoli robiła się coraz cieplejsza, aż wreszcie stała się nie do wytrzymania. Stałem oparty rękami o ściane i czekałem, w sumie sam nie wiem na co.
Pół godziny później wyszedłem na dziedziniec. Zimny wiatr targał moimi włosami i koszulką, wbiłem dłonie w kieszenie i spokojnym krokiem skierowałem się do stajni. Konie były już po śniadaniu i spokonie skubały siano z siatek.
- Cześć dziewczynko - szepnąłem do Burzy i poczęstowałem ją kostką cukru. Zarżała cicho. - Co robimy dzisiaj? Chcesz iść w teren?
Spojrzała na mnie swoimi niezwykłymi brązowymi oczami. Trąciła mnie nosem i złapałała mnie wargami za koszulkę, zostawiając na niej ślad. Poklepałem ją po szyi i wziąłem się za czyszczenie jej czarnej sierści. Cicho nuciłem jakąś melodię. Burza zamknęła powieki i zaczęła przysypiać. Trąciłem ją delilatnie w bok i osiodłałem.
Wyszliśmy na dwór. Przed nami rozciągała się ścieżka i ciemny las. W oddali majaczyły Góry Skaliste, których szczyty tonęły w chmurach. Burza postawiła uszy do przody i niespokojnie przestępowała z nogi  na nogę. Dosiadłem ją i ruszyliśmy w stronę drzew. Wiatr bił mnie po ramionach, ale ja uparcie parłem na przód. Klaczy niecierpliwiła się i rwała do przodu. Zcisnąłem ją lekko piętami, a ona od razu zareagowała. Puściła się spokonym galopem. Rozkoszowaliśmy się uderzeniami kopyt w ziemię. Był to jedyny odgłos jaki do nas dochodził.
Skręciłem wodzę i ruszyliśmy kłusem w stronę strumyka. Już z oddali słyszałem szum wody uderzającej o kamienie. Plusk rzeki działał na mnie kojąco. Burza weszła pewnie do wody, jej kopyta uniosły w górę lodowate krople, które uderzyły mnie w twarz. Zaśmiałem się i przytuliłem policzek do jej ciepłej szyi.
Nagle Burza uniosła wyżej łeb, rozejrzała się po otoczeniu i zarżała głośno. Po chwili jakiś koń odpowiedział na jej wołanie. Wbiłem wzrok w ścianę lasu, na którą patrzyła moja klacz. Spomiędzy drzew wyłonił się wysoki, kasztanowy ogier z białą strzałką na pysku. Na jego grzbiecie siedziała Annabell. Spojrzała na mnie swoimi niezwykłymi oczami i odgarnęła zbłąkany kosmyk z twarzy.
- Hej - powiedziałem.
Uśmiechnęła się i skinęła głową. Zsunęła się po boku konia, dopiero wtedy zauważyłem, że jedzie na oklep. Poklepała ogiera po szyi i podeszła do mnie. Choć nie trzymała konia, on poszedł za nią i trzymał się blisko niej. Było to niezwykłe.
- Witaj Logan - powiedziała i uśmiechnęła się.
Poklepała Burzę po łopatce, a ta o dziwo nie zarządała czegoś słodkiego, poprostu stała odprężona i spokojna. Kasztanowy ogier otarł się nosem o jej ramię. Odwróciła się do niego na chwilę i szepnęła mu coś do ucha.
- Co tu robisz o tej porze? - czułem, że w gardle formuje mi się wielka gula.
- Jeżdżę, nie widać? - odpowiedziała lekko zaczepnym tonem.
- Tak wcześnie?
- Nie jesteś jedyną osobą, która nie może spać Logan.
Zsiadłem z konia i podszedłem do niej. Stałem tylko pare centymetrów od niej, czułem jej zapach. Lawenda, siano i mięta. Zobaczyłem, że ma zadrapanie pod prawym okiem. Uniosłem dłoń i delikatnie go dotknąłem, skrzywiła się lekko.
- Przepraszam - mruknąłem. - Co ci się stało?
- Nic takiego. Uderzyła mnie gałąź podczas przejażdki.
Kłamała. Widziałem w swoim życiu wiele zadrapań pozostawionych przez gałęzie, ale także te zostawione przez pięść. Ta tutaj nie przypominała czegoś co można sobie zrobić w lesie. Raczej coś co ktoś zostawił.
Złapałem ją za brodę, by się lepiej przyjrzeć. Chwyciła mnie za nadgarstek i próbowała uciec. Wolną ręką chwyciłem ją za drobne dłonie i przytrzymałem.
- Kto ci to zrobił?
- Powiedziałam już, że uderzyła mnie gałąź.
- Annabell... Proszę. Nie rób ze mnie idioty.
Spuściła wzrok. Czekałem na odpowiedź, wciąż trzymając ją za brodę. Rudy warkoczy opadał jej na ramię. Miała na sobie czarne rurki i luźny T-Shirt. Puściłem jej dłonie i delikatnie ją przytuliłem.
- Ian.
Spojrzała na mnie, a ja zobaczyłem w tych pięknych zielonych oczach strach. Odsunęła się ode mnie i podeszła do swojego konia. Poklepała go po szyi i powoli przesunęła dłonie na jego grzbiet. Puściłem wodze i podskoczyłem do niej i pomogłem jej wsiąść. Posłała mi dziwne spojrzenie i chwyciła swoje lejce.
- Może się gdzieś przejedziemy? - zapytałem cicho.
- Dogoń mnie! - roześmiała się i spieła swojego konia.
Zanim się zorientowałem co się dzieje, ona już pędziła ściężką na północ. Wskoczyłem na Burzę, która od razu podjęła wyzwanie. Pochylałem się nisko nad jej szyją, a ona niosła mnie szybko do przodu. Czułem jak każdy jej mięsień się spina i rozluźnia. Słyszałem jej oddech.
Wypadliśmy na łąkę pełną wysokiej trawy. Annabell była tuż przed nami. Zdawała się być jednością ze zwierzęciem. Każdy ich ruch był zsynchronizowany jak w zegarze. On się porzuszał, ona się poruszała. Zciskała go mocno nogami i lekko pochylała się nad jego grzywą. Śmiała się, głośno, jej śmiech był najcudowniejszym dźwiękiem jaki w życiu słyszałem. Dogoniliśmy ich.
Kasztan zwolnił do spokojnego galopu, Burza zrównała się z nim i biegli łeb w łeb. Spojrzałem na Annabell, na jej policzkach pojawiły się rumieńce. Uśmiechała się, widać było, że jazda konna sprawia jej ogromną radość.
- Czemu oberwałaś od Ian'a?
Przewróciła oczami.
- Bo wygrałam - zobaczyła moją minę i dodała: - drugi raz.
Ian był bardzo honorwy, a jednocześnie bardzo brutalny. Wogóle nie przypominał swojego kuzyna, ale może dlatego, że jego ojciec był z linii Aresa, a nie Apolla jak tata Jamie'go.
Zatrzymaliśmy konie i usiedlismy na trawie, rozsiądłałem Burze i oparłem głowę o siodło. Przyglądałem się zwierzętom, które pasły się niedaleko. Annabell siedziała obok robiąc wianek z fioletowych kwiatków. Jej palce poruszały się szybko i sprawnie jakby robiły to cały czas. Po chwili podpełzła do mnie i założyła mi go na głowe. Uśmiechnęła się widząc swoje dzieło.
- Do twarzy ci w fiolecie - zachichotała.
Oparła głowę po drugiej stronie siodła. Słyszałem jej spokojny oddech. Zdjąłem wiazek z włosów i powoli obracałem go w palcach. Był śliczny, drobne kwiatki przeplatały się z złotymi kłosami traw. Nie daleko od nas rosły wrzosy, podniosłem się i zerwałem ich tyle, by starczyło na mały bukiecik. Wróciłem do Annabell i podałem jej go. Moje blond włosy prawie dotykały jej policzka. Wzięła niepewnie kwiaty, a ja nachyliłem się i musnąłem ustami jej policzek.
I wtedy stało się coś czego się niespodziewałem.
Usiadła gwałtownie i odsunęła się ode mnie na odlęgłość metra. Jej długie palce nadal zaciskały się na wrzosach. Klęczała i patrzyła prosto na mnie, w jej oczach czaił się strach.
- Annie, ja przepraszam... - wyszeptałem, usta nadal mnie mrowiły od dotyku jej skóry.
Pokręciła przecząco głową tak mocno, że jej warkocz podskoczył kilka razy wokól jej głowy.
- Nie przepraszaj, ja poprostu nie mogę ok? Przepraszam - wychrypała i wstała.
Podbiegła do swojego konia, który trącił ją w ramię. Oparła twarz o jego łopatkę i się rozpłakała. Patrzyłem na nią, a ciało miałem jak z ołowiu. Chciałem podejść i ją pocieszyć, ale nogi wrosły mi w ziemię.
- Annabell...
Podeszłem do niej i wyciągnąłem ku niej rękę. Powoli się odwróciła, ocierając oczy. Spojrzała na moją dłoń i delikatnie położyła na niej swoją dłoń. Spoltłem palce z jej i przysunąłem się do niej. Drugą ręką uniosłem jej brodę, by spojrzała na mnie.
- Możesz mi wszystko powiedzieć. Jestem twoim przyjacielem.
Uśmiechnęła się krzywo i przeczesała mi dłonią włosy. Położyłem jej dłoń na talii i docisnąłem do siebie.
- Dziękuję Logan. Cieszę cię, że cię nie zabiłam wtedy - uśmiechneła się jednym kącikiem ust.
- Ja też się cieszę, że cię nie wykończyłem.
Roześmiała się i wyswobodziła się z moje uścisku. Poklepała ogiera po przedniej nodze, a on przyklękł. Szybko wdrapała się na jego grzbiet, a koń podniósł się z gracją. Obserwował mnie jednym okiem. Prawe ucho miał skierowane w stronę Annabell. Uniosłem dłoń, by go doktnąć, ale on odsłonił rząd wielkich zębów. Ceniłem sobie swoje palce, więc cofnąłem dłoń.
- Ksantos, zachowuj się - zganiła konia, który potulnie pochylił łeb i pozwolił mi się dotknąć.
- Ksantos? - zapytałem. - Jak jeden z koni Achillesa?
- Tak. Prezent od matki. Sama go wychowałam.
- Kocha cię.
- I ja kocham go - pochyliła się i pocałowała go w szyję. - Wracasz?
Skinąłem głową i poszedłem po siodło. Burza stała spokojnie, gdy zapinałem jej popręg. Chciała pokazać się z jak najlepszej strony, podrapałem ją za uchem i wspiąłem się na jej grzbiet. Annabell trąciła konia piętami i ruszyli w stronę szkoły. Puściłem Burzy wodze i pozwoliłem jej rozkoszować się prędkością, jaką rozwijała na otwartych przestrzeniach. Wyciągnęła szyję, a jej kopyta wbiły się w ziemie wyrywając kępy trawy. W jednej chwili była przed Ksantosem, a w drugiej już wyprzedzała go o jedną długość. Kasztan zarżał głośno, ale czekał na sygnał od Annie, która wbiła pięty w jego boki. Puściła wodzę i złapała się grzywy ogiera. Ścigaliśmy sie, aż do granicy lasu. Oczywiście Burza była pierwsza. Jej boki unosiły się i opadały szybko, poklepałem ją po szyi.
Annabell nachyliła się i pogłaskała ją po czole. Klaczy wysunęła pysk do niej i parksnęła cicho.
- Uwielbia biegać - stwierdziła i spojrzała na mnie.
- Tak, ale jeszcze bardziej kocha skakać.
- Myślę, że znajdą z Ksanktusem wspólny język - uśmiechnęła się i poklepała swojego konia.
Ruszyliśmy stępem między drzewami, słońce było coraz wyżej i przebijało się przez lisćie. Promienie padały na moją skórę, po której rozchodziło się przyjemne ciepło. Włosy Annabell zdawały się płonąć, podobnie jak sierść jej konia.
- Skąd pochodzisz? - spytałem się, przerywając ciszę, która nastała odkąd wjechaliśmy do lasu.
- Z Virgini. Mam tam małą stadninę, na której mieszkam z mamą i jej siostrami oraz babcią.
- Masz rodzeństwo? - kontynowałem swój wywiad.
- Nie, a ty?
- Młodszą siostra Claire - poczułem uklucie w sercu na wspomnienie jej słodkiej buzi.
- Jaka ona jest? - spytała rozmażonym tonem Annie.
- Mam włosy koloru pszenicy, oczy niebieskie jak ocean i jest najwspaniajszą dziewczynką na świecie.
Spojrzałem na Annabell. W roztargnieniu nakręcała na palec pasno grzywy Ksankusa. Patrzyła w dal, usta miała zaciśnięte w cienką linię. Zauważyłem, że przy cholewce buta ma sztylet.
- Tylko najlepsi wojownicy używają sztyletów.
Uśmiechnęła się, a jej policzki zarumieniły. Spojrzała na mnie i uśmiech znikł z jej twarzy. Westchnęła cicho i popędziła kasztana do kłusu. Jego ogon kołysał się na boki, gdy przeskakiwał nad korzeniami. Trąciłem Burzę piętami, wygięła szyję w elegancki łuk i zaczęła kłusować. Stawiała miekkie kroki pomiędzy kamieniami i koszeniami.  Przekroczyliśmy strumyk, który błyszczał srebrem w promieniach wschodzącego słońca.
Kiedy weszliśmy do stajni panował w niej ruch. Zobaczyłem Jamiego jak czyści swojego siwego wałacha, pokiwałem mu i wprowadziłem Burzę do bosku. Kątem oka zobaczyłem jak ktoś się opiera o drzwi. Spojrzałem na Alana, dobrze zbudowanego chłopaka z linii Apolla. Przez ramię miał przewieszony łuk i kołczan pełen strzał.
- Siema - rzucił i przybił mi piątkę. - Wieczorem robimy ognisko, przyjdziesz?
- Jakbym mógł opuścić pierwszą imprezę w tym roku? - klepnąłem go w ramię i uśmiechnąłem się szeroko. - Przynieść coś?
- Tylko swój tyłek - roześmiał się i odwiązał swoją srokatą klacz. Odwrócił się do mnie i dodał. - Weź też gitarę, pośpiewamy sobie.
Patrzyłem jak odchodzi razem ze swoim bratem bliźniakiem. Po chwili przez stajenny gwar usłyszałem stukot kopyt na bruku i podekscytowane głosy chłopaków. Poklepałem Burzę po nosie i wyszedłem na dziedziniec. Szukałem Annabell, ale nigdzie jej nie było. Głośno zaburczało mi w żołądku. Wbiłem dłonie w kieszenie i ruszyłem spokojnym krokiem do jadalni. Może te głodomory jeszcze wszystkie nie zjadły.
Uśmiechnąłem się sam do siebie.

7 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. dziękuję za komentarz :)) dodają mi skrzydeł :D

      Usuń
  2. ''Wogóle nie przypominał swojego kuzyna, ale może dlatego, że jego ojciec był z linii Aresa, a nie Apolla jak tata Jamie'go.''
    W ogóle, z przerwą. :)
    Ale po za tym, to nie zauważyłam innych błędów no i ogólnie rozdział fajny. :3
    Ciekawe co jest z Annabell. Tzn. czy ona jest wyrocznią, jak w Percym Rachel? :D
    No nic, czekam na kolejny rozdział, może się dowiem jakoś, czemu spanikowała, gdy Logan pocałował ją w policzek...
    /Medium. :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dzięki :) google nie zawsze widzi błędy -,- ale zapamiętam :3

      Usuń
  3. Cudowny rozdział! Raven to jest wspaniałe! Świetnie opisałaś jazdę konną. To samo czuję jeżdżąc. Widać, że naprawdę to kochasz i znasz.
    Czemu Annabel (kocham to imię) tak zareagowała na pocałunek Dylana? Zobaczymy w następnym rozdziale ;)
    PS. Wspaniały blog.
    Całuję M

    OdpowiedzUsuń