sobota, 7 września 2013

Rozdział 3. Ognisko

       Dzień upłynął szybko, przed zmrokiem wracałem do pokoju wymęczony i mokry od potu. Koszulka kleiła mi się do skóry, a pancerz zdawał się być jeszcze cięższy niż zwykle. Wszedłem do pokoju i szybko rozwiązałem rzemyki trzymające zbroje, odwiesiłem ją na manekin i oparłem o niego mój miecz.
Cały dzień spędziłem trenując walkę. Nie było niż nikogo w tej szkole z kim bym się nie zmierzył i nie wyszedł zwycięsko. Bolały mnie ramiona od ciągłego blokowania i nacierania. Nogi mi drżały ze zmęczenia. Czułem ból w żebrach, gdzie kopnął mnie Ian.
W odpowiedzi złamałem mu nos. Nie wiedział, że pod nosem mruknąłem "to za Annabell".
Widziałem ją tylko raz, gdy walczyłem z jakimś młodym. Przyszła i przysiadła na płocie oddzielającym łąkę od pastwisk. Koło niej, jakby spod ziemi, pojawił się Ksantos. Zapatrzyłem się na nią i oberwałem w brzuch. Po paru sekundach chłopak leżał na ziemi, z mieczem przyciśniętym do gardła, ale Annie już zniknęła.
Gdy wyszedłem na dziedziniec zapadł już zmrok, gwiazdy świeciły już nieśmiało na granatowym niebie. Była to piękna noc, uniosłem głowę do góry i zobaczyłem mnóstwo gwiazdozbiorów. Rozpoznałem Pegaza i Perseusza oraz przykutą do skały Andromedę oraz jej matkę - Kasjopeję wyciągającą do niej ręce. Poprawiłem bluzę i ruszyłem przez trawę w kierunku wesołych głosów moich kolegów.
Ognisko zaczynało się już tlić. Mark z linii Hefajstosa, potężnie zbudowany chłopak o wzroście bliskim dwóch metrów, pilnował, by wznieciona iskra nie zgasła. Był to niezwykły widok. Jego wielkie dłonie ochraniały malutką iskierkę przed delikatnymi podmuchami wiatru, a na jego twarzy malowało się coś na kształt troski. Jakby ogień był małą istotką, którą trzeba bronić.
Oparłem gitarę o stół z jedzeniem i sam usiadłem miedzy Michael'em, a Jamie'm. Nagle ogień strzelił w górę na trzy metry i oświetlił twarze wszystkich zgromadzonych. Mark uśmiechnął się szeroko i opadł na ławkę obok swojego młodszego brata, który poklepał go po ramieniu. Rozejrzałem się po zgromadzonych, byliśmy w komplecie. 60 chłopaków w różnym wieku, od jedenastolatków po osiemnastolatków, którzy w tym roku musieli opuścić bezpieczne mury szkoły i przekonać czego na prawdę się nauczyli.
Jednak nie było jednej osoby. Annabell.
- Powiedzieliście Annabell o ognisku? - zapytałem.
- Tak - powiedział szybko Jamie. - Obiecała, że przyjdzie.
Michael tylko wzruszył ramionami i nabił kiełbaskę na patyk i wsunął ją do ognia. Westchnąłem i zacząłem wpatrywać się w ogień liżący drewno. Chłopak od Apolla uniósł swoją kiełbaskę odłamał połowę i wrzucił do ognia.
- Dla bogów! - powiedział.
- Dla bogów - odpowiedzieliśmy i wrzuciliśmy swoją ofiarę.
Ogień uniósł się wyżej i zmienił barwę na niebieską, w oddali rozległ się grzmot, przyjęcie ofiary. Powoli rozlegały się śmiechy i coraz głośniejsze rozmowy. Uśmiechałem się mimo woli patrząc na twarze pozostałych herosów. To był nasz dom, tu mogliśmy być sobą. Większość z nas tylko tu czuła się szczęśliwa. Nie każdy miał tyle szczęścia co ja, czy Jamie.
Spojrzałem na budowle szkoły, układającą się w literę U. W niektórych oknach wciąż paliło się światło. Nagle zobaczyłem jakaś postać wyłaniającą się z mroku. Podeszła bliżej i zsunęła kaptur, ogień rzucił światło na jej twarz i odbił się w jej zielonych oczach. Annabell uśmiechnęła się do wszystkich i usiadła dokładnie na przeciwko mnie.
- Hej Logan! - krzyknął ktoś. - Zaczynaj!


Roześmiałem się i wyciągnąłem ręce po gitarę, moje ukochane czarne klasyczne skrzydło. Nastroiłem ją szybko, a wokół ogniska zapadła cisza. Złapałem pierwszy akord i zacząłem śpiewać.
- She wakes in her bed (Budzi się sama w jej łóżku)
Turns left but alone (Skręca w lewo, lecz samotnie)
Blame gods for my faults (Obwiniaj moimi winami)
If I'm alive then where's my soul (Jeśli jestem żywy to gdzie jest moja dusza)
Come place your hand in mine (Chodź, włóż rękę w moją)
I still remember the words that you said (Ciągle pamiętam słowa, które powiedziałaś)
And the thoughts in my head make me smile (I myśli w mojej głowie, które powodują, że się usmiecham)
Are you happy with the state that we're in (Czy jesteś szcześliwa w stanie, w którym trwamy)
Let this sunset so the night can begin (Niech ten zachód słońca zacznie się w nocy)
If I find out all the answers (Jeżeli znajdę wszystkie odpowiedzi)
- Can I be part of your life (czy mogę być cześcią twojego życia) - Annabell patrzyła na mnie, a jej usta poruszały się zupełnie jakby śpiewała. - Alone is no together so, Let me stay just here tonight (Samotnie to nie znaczy razem, więc pozwól mi zostać tu tylko dziś w nocy) - zaśpiewała ze mną ostatnie dwa wersy refrenu i zarumieniła się.
Na drugi refren wyli już wszyscy. Mark darł się swoim basem, który przebijał się ponad wszystko, Jamie kołysał się lekko na boki co szybko podchwycił jego sąsiad i po chwili wszyscy kołysaliśmy się w zgodnym rytmie.
- Samotnie to nie razem więc pozwól mi zostać tutaj tylko dzisiaj wieczorem... - ostatnie zdanie zaśpiewałem sam, patrząc prosto w jej oczy.
Zacisnęła dłonie na kolanach i spuściła wzrok.
Ktoś zagwizdał i zaczął klaskać. Podałem gitarę chłopakom od Apolla, którzy zawsze prowadzili śpiewy. Śpiewaliśmy różne piosenki od zwykłych piosenek obozowych, do tych z list przebojów. Było Nothing else matters, czy kolejny numer jakieś brytyjskiej kapeli rockowej.
- Hej chłopaki! - krzyknęła Annabell. W dłoni trzymała puszkę piwa, które chłopaki od Hermesa skutecznie przemycali na wszystkie imprezy. O ile się nie myliłem to była jej trzecia. - A to znacie?
Odkaszlnęła i zaczęła śpiewać. Spijałem każde słowo, które wypłynęło z jej ust. Piosenka była smutna, a jej głos delikatny i wysoki. Dopiero po chwili zrozumiałem, że śpiewa po starogrecku. Opowiadała historię dziewczyny, której nie wolno było kochać, a jednak pokochała całym sercem. Zobaczyłem łzę spływającą po policzku Annabell.
Nie wiem kiedy przestała śpiewać. Patrzyłem na nią, a ona uparcie nie patrzyła na mnie. Ktoś podał jej papierosa, długimi palcami wyjęła go z paczki i wsunęła do ust. Przytrzymała włosy dłońmi i nachyliła się do podsuniętej zapalniczki. Dym z papierosa unosił się spiralami w górę.
Wstałem i obszedłem ognisko. Chłopacy wrócili już do swoich rozmów, ktoś podśpiewywał kolejną piosenkę. Annabell siedziała zgarbiona i wpatrywała się  w ogień, co jakiś czas zaciągała się dymem. Wcisnąłem się pomiędzy nią, a jakiegoś młodego i wyciągnąłem dłoń w jej kierunku. Spojrzała na mnie z krzywym uśmiechem, podała mi fajkę, którą mocno się zaciągnąłem. Poczułem jego miętowy smak, uśmiechnąłem się i oddałem go dziewczynie.
- Przejdziemy się? - zapytałem.
- W sumie czemu nie - wypuściła dym i rzuciła papierosa w ogień.
Wstaliśmy i niezauważeni przez nikogo poszliśmy w dół łąki. Na czubkach moich trampek osiadła rosa. Dalej od ognia było coraz chłodniej. Zapiąłem bluzę i włożyłem ręce w kieszenie. Annabell nasunęła na głowę kaptur, który rzucał głęboki cień na jej twarz. Księżyc unosił się nad nieruchomą taflą jeziora. Zatrzymaliśmy się pod samotnym dębem. Stał lekko przechylony w stronę łąki, prawie na piasku. jego najniższy konar znajdował się tylko półtora metra nad ziemią. Wspiąłem się na niego i przełożyłem nogę na drugą stronę. Wyciągnąłem rękę ku Annie, ale ona uśmiechnęła się i zgrabnie usiadła naprzeciw mnie. Przez przypadek dotknęła mojego kolana swoim, poczułem jak przeskakuje pomiędzy nami iskra. Tak mocna, że poczułem mrowienie w miejscu gdzie przed chwilą czułem jej ciepło. Odsunęła się odrobinę w tył i oparła dłonie o gałąź.
- Annabell, dlaczego mnie unikasz? - spytałem, alkohol rozwiązał mi język. Zganiłem się sam w myślach i obiecałem sobie, że się ogarnę.
Nie odpowiedziała od razu. Zsunęła kaptur z głowy i rozłożyła włosy na ramiona. Spływały jej łagodnymi falami, aż do piesi i lśniły w srebrnym świetle księżyca. Odwróciła twarz do jeziora i zapatrzyła się w samotny liść pływający po jego powierzchni.
- Skąd pomysł, że cię unikam? Przecież widzieliśmy się rano - ostatnie zdanie wypowiedziała jak oskarżenie.
Przewróciłem oczami.
- Przez cały tydzień uciekałaś za każdym razem, gdy mnie widziałaś. Dzisiaj na arenie do szermierki także przyszłaś, popatrzyłaś i zanim zdążyłem coś powiedzieć odeszłaś - spuściła wzrok. - Dlaczego? - usłyszałem błaganie w swoim głosie. - Zdajesz sobie sprawę, że mi na tobie zależy? - ugryzłem się w język, ale było już za późno, powiedziałem to co powiedziałem. Poczułem słony smak krwi w ustach.
- Logan... Ja nie mogę - głos jej się łamał jakby miała się rozpłakać. - Ja nie mogę. Nie mogę. Nie mogę. Nie mogę - potrząsała głową i powtarzała to jak mantrę.
Przysunąłem się do niej i złapałem ją mocno za brodę. Uniosłem jej twarz tak, by patrzyła w moje oczy. Łzy spływały jej po twarzy i po mojej dłoni, mocząc mankiet mojej bluzy.
- Czego nie możesz i dlaczego?
- Nie wolno mi kochać, nie wolno mi pożądać, nawet nie może mi zależeć. Nie chce cię skrzywdzić, błagam zostaw mnie i tym samym, nie pozwól mi cię skrzywdzić. Proszę, tylko o to cię proszę.
Rozpłakała się, głośno łkała. Objąłem ją i przytuliłem do piersi, uderzała otwartą dłonią w mój tors i ciągle prosiła, ale ja nie chciałem jej słuchać. Przyciskałem ją mocniej i czekałem aż przestanie płakać. W końcu się uspokoiła, uniosła głowę wyżej i otarła dłonią łzy. Złapałem ją za łokcie, by nie pozwolić jej odejść.
- Słuchaj. Nie skrzywdzisz mnie.
- Nawet nie wiesz kim jestem.
- Ależ wiem - spojrzała na mnie zdziwiona. - Jesteś jedyną dziewczyną, na której mi na prawdę zależy.
- Logan - szepnęła. - Proszę nie.
- Ale dlaczego?
- Skrzywdzę cię, a nie chce tego zrobić.
- Dlaczego? - uniosła brwi nie rozumiejąc czego tyczy się moje pytanie. - Dlaczego nie chcesz tego zrobić.
- To nie ma tu nic do rzeczy - mruknęła wściekle.
- A właśnie, że ma. Powiedz tylko, że ci na mnie zależy, tylko to. Proszę - oparłem głowę o jej czoło i zamknąłem oczy.
Ukryła twarz w dłoniach. Zaczął wiać lekki wiatr, który szeleścił liśćmi nad naszymi głowami. Jeden z nich o barwie czerwieni zerwał się i powoli spadał na ziemię. Szeptałem cicho to jedno słowo "proszę". Przytuliła mnie. Ona. Mnie. Zacisnąłem ręce wokół jej ramion i nie chciałem puścić. Czułem jej oddech na szyi i mocne uderzenia jej serca.
- Kiedyś zrozumiesz - szepnęła. - Ale jeszcze nie dziś. Dobranoc Logan.
- Annie...
Ale ona już zeskoczyła i z gracją wylądowała na lekko ugiętych kolanach. Odwróciła się do mnie i posłała mu delikatny uśmiech, dokładnie taki jak podczas naszej pierwszej walki. Założyła kaptur i odeszła w stronę szkoły.
Wyciągnąłem papierosa i odpaliłem go od benzynowej zapalniczki. Zaciągnąłem się gorzkim dymem i patrzyłem na wspinający się księżyc. Samotny unosił się nad morzem drzew i gładką taflą jeziora. Wokół niego migotały gwiazdy. Delikatne, piękne i tak dalekie. Zupełnie jak Annabell. Rozbawiło mnie to porównanie. Zgasiłem papierosa i zeskoczyłem z drzewa. Przechodząc w pobliżu ogniska zauważyłem, że towarzystwo się przerzedziło. Najmłodsi już wrócili do szkoły. Ogień przygasł, ale nawet stąd słyszałem ich radosne głosy.
Wszedłem na dziedziniec i spojrzałem na fasadę budynku z białego kamienia, który lśnił w ciemności. Cztery wysokie kolumny podtrzymywały fryz, na którym przedstawiono pomniejsze bóstwa. Hekate, Eris, Iris, Erosa i innych. Każdą kolumnę podtrzymywała inna muza Klio, Kaliope, Urania i  Euterpe. Popchnąłem ciężkie drzwi ozdobione płaskorzeźbami opowiadające przygody herosów. W tej szkole wszystko stanowiło symbol. Czasami czułem się tak jak w świątyni.
Kamienni bogowie łypali na mnie z góry, gdy wspiąłem się po schodach na pierwsze piętro i w prawo, by w końcu doczłapać do mojej sypialni. W ręcznik zawinąłem piżamę i kosmetyczkę i szybko poszedłem wziąć prysznic.
Gdy wróciłem do pokoju poczułem ogromną pustkę w sobie. Rzuciłem brudne rzeczy do zsypu i wspiąłem się na parapet. Czułem chłód bijący od szyby. Wysunąłem przed siebie dłoń. Zacisnąłem ją w pieść i otworzyłem. Nad jej powierzchnią unosiła się niewielka niebieska kulka, iskrzyła się, wyrzucając z siebie małe błyskawicę. Znów zacisnąłem dłoń. Kulka zmieniła się w krótką, jak długopis błyskawicę, która drżała w mojej dłoni. Gdy ponownie zacisnąłem palce i rozprostowałem, prądu nie było.
Spojrzałem na widok zza oknem. Na zielony dziedziniec, na którym spędzaliśmy przerwy między lekcjami. Dokładnie w oknie naprzeciw mnie paliło się światło. Zobaczyłem Annabell siedzącą przy biurku w białej koszuli nocnej na ramiączkach. Rude włosy spływały jej na ramiona. Nie widziałem jej twarzy, ponieważ ukrywała ją w dłoniach. Patrzyłem na nią. Była taka piękna.
Po chwili wzięła długopis i zaczęła coś pisać. Widziałem subtelne ruchy nadgarstka. Uniosła kartkę wyżej, by przeczytać co napisała. Czytała, marszcząc nos. W końcu podarła papier i rzuciła go na podłogę. Znów ukryła twarz w dłoniach. Zgasiła lampkę na  biurku i jej postać spowił mrok.
Oparłem głowę o szybę i przycisnąłem do niej dłoń. W miejscu, gdzie zetknęła się z szkłem. Powstał jej odcisk z pary. Obserwowałem jak zanika, gdy osuwam rękę i jak szybko się pojawia kiedy przyciskam ją z powrotem. Zegarek na biurku odmierzał kolejne sekundy mojego życia.
Tik - tak.
Tik - tak.
Tik - tak.

1 komentarz:

  1. WOW!
    TO JEST CU-DO-WNE! Jakim cudem potrafisz tak dobrze pisać. Kocham Annabell a Logan jest taki słodki. Ostatnia scena przyprawiła mnie o gęsią skórkę. Brakuję mi słów. Czytam dalej :*
    Całuję, pozdrawiam, M

    OdpowiedzUsuń