Pokój zalewało mleczne światło poranka. W powietrzu unosiły się drobinki kurzu. Do moich uszu powoli dochodziły dźwięki krzątaniny innych uczniów. Przeciągnąłem się, aż zatrzeszczały mi stawy. Usiadłem i przetarłem oczy. W głowie mi szumiało od wydarzeń poprzedniej nocy, starałem sobie to uporządkować, ale nie potrafiłem. Annabell, jej łzy, jej słowa. Dotyk jej dłoni na moich żebrach. To wszystko sprawiało, że nie mogłem myślec.
Zgarnąłem przybory toaletowe i poszedłem do łazienki.
Gdy wszedłem uderzyło we mnie gorąco. Lustra były pokryte parą, a podłoga była pokryta wodą. Uważając, by się nie poślizgnąć przeszedłem przez całą długość łazienki do pierwszej wolnej kabiny. Rzuciłem rzeczy na ławeczkę i puściłem wodę. Nie obchodziło mnie czy jest ciepła, czy zimna. Równie dobrze mogła by być smolista i czarna. Nie interesowało mnie to. Niby jakiś automat umyłem całe ciało. Włosy wciąż pachniały mi dymem.
Dym.
Wspomnienia wczorajsczej nocy znów wróciły. Oparłem dłonie o ścianę, czułem chropowatość płytek pod palcami. Piękły mnie oczy, może od szamponu, a może od łez. Oparłem o nie czoło i cicho łkałem. Złapałem zębami kawał skóry na moim nadgarstku i zacisnąłem szczęki. Ból powoli spływał z mojego ciała do miejsca gdzie przyciskałem usta i wraz z krwią spływał po mojej skórze. Wytarłem się ręcznikiem i szybko ubrałem. Przycisnąłem chusteczkę do rany i owinąłem ją bandamą. Tu nikt nie rozumiał co się dzieje w mojej głowie.
Umyłem zęby i wróciłem do pokoju. Rozejrzałem się po nim. Łóżko było rozwalone, podobnie jak biurko, po którym walały się książki i różne kartki pokryte moimi kulfonami. Uporządkowałem je, odzieliłem od siebie prace domowe i zabrałem się za pisanie zaległych. Brzuch zkręcał mi się z głodu, co pozwalało mi się skupić tylko na głodzie i na pracy. Wiedziałem, że w końcu będę musiał wyjść, ale jeszcze nie teraz. Nie byłem na to gotów.
Przed południem skończyłem już wszystko czym mogłem się zająć. Książki były pokukladane na półkach, w szafie panował porządek, ubrania były równo poskładane i ułożone. Po podłodze nie walały się już brudne ubrania. Pancerz był wyczyszczony, podobnie jak mój miecz.
Wspiąłem się na parapet i otworzyłem okno. Rozejrzałem się czy nikt nie patrzy, ale na północnym krańcu szkoły nikogo nie było. Postawiłem stopy na wystającej cegle i powoli przesuwałem się wzdłuż ściany. Delikatny wiatr targał moimi włosami. Wspiąłem się na niski daszek i wyżej na samą górę. Na szczycie dachu, było coś na kształ dróżki, szedłem nią uważając jak stawiam stopy. Fragmety tynku odrywały się od niej, gdy postawiłem nogę zbyt blisko krawędzi. Przeszedłem aż do skrzydła dziewcząt. Przysiadłem, ukryty za fragmentem muru. Wyciąnąłem z kieszeni paczkę papierosów i odpaliłem jednego. Obserwowałem spirale dymu unoszące się w niebo.
- Hej.
Odwraciłem się w kierunku, z którego dochodził głos. Annabell stała, obejmując się ramionami. Jej rude włosy powiewały na wietrze. Widziałem, że pod oczami ma ciemne cienie. Miała na sobie podarte rurki i zchodzone trampki. Drżała, choć nie jest tak zimno. usiadła obok mnie i podciągnęła kolana do brody. W jej oczach jest coś czego nie potrafiłem zinterpretować. Chłód, a jednocześnie ciepło.
- Cześć - mruknąłem. Zaciągnąłem się głęboko papierosem.
Patrzyłem na ciemny las. Czubki drzew kołysały się na wietrze, dalej góry ginęły w chmurach. Słyszałem jej chrapliwy oddech. Podsunąłem jej papieros, a ona z lekkim uśmiechem wsunęła go do ust. Wypaliła końcówkę i zgasiła go o dachówkę. Upchnęła niedopałem w szczelinie i spojrzała na mnie. Ugiąłem się pod czarem jej zielonych tęczówek, nie potrafiłem dłużej się na nią złościć.
- Logan - szepnęła, a ton jej głosu był niemal błagalny. - Proszę bądźmy przyjaciółmi.
- Jak mamy być przyjaciółmi skoro mi nie ufasz? - spytałem, może trochę zbyt agresywnie.
Przysunęła się do mnie i położyła mi dłoń na policzku.
- Ufam.
- To dlaczego nie mówisz mi wszystkiego?
Westchnęła. Przesuneła palcem po mojej skórze i zamknęła oczy. Gdy je otworzyła była w nich determinacja, ale także strach. Objąłem ją, przytuliła się do mojego boku i szepnęła:
- Logan, Logan, Logan...
Moje imię w jej ustach brzmiało jakoś inaczej, bardziej szlachetnie. Czułem jej zapach i ciepło bijące od niej. Chciałem musnąć ustami jej włosy, ale bałem się, że ucieknie jak wcześniej. Zamiast tego, objąłem ją mocniej, bałem się, że porwie ją wiatr, tak jak porywał miedziane liście z drzew.
- Często tu przychodzisz?
- Prawie każdej nocy. Tylko tu mogę myśleć.
- O czym myślisz, gdy tu jesteś? - zapytałem. Przymknęła powieki, a rzęsy rzuciły na jej policzki długie cienie.
- O wszystkim, o rodzinie, o Ksantusie, o wyborach - uniosła głowę z moje ramienia i zaczęła bawić się nitką, która pruła się z jej rękawa. - Czasem też o tobie.
Uśmiechnąłem się krzywo i skupiłem wzrok na orle, który zataczał kręgi nad szkołą. Po chwili złożył skrzydła i zanurkował. Zniknął mi z oczu. Z zachodu nadchodziły ciemne chmury. Annabell odgarnęła włosy z twarzy i spojrzała na mnie. Jej zielone oczy zdawały się spoglądać na dno mojej duszy. Żałowałem, że nie potrafię zajrzeć do jej głowy i zobaczyć co kryję się pod tymi pięknymi, rudymi włosami.
Chmury przesunęły się i zakryły słońce. Wiatr się wzmógł i zaczął targać naszymi ciałami. Annabell powoli wstała i stanęła wyprostowana na szczycie dachu. Zaczęło padać. Uniosła twarz do góry, w stronę deszczu. Krople wody spływały jej po włosach i policzkach. Czułem ich chłód, gdy zderzały się z moją skórą. Przez góry przetoczył się grzmot. Czułem go jakby przechodził przeze mnie. Był bardzo blisko.
- Lepiej wracajmy.
Spojrzała na mnie, a jej oczy zdawały się błyszczeć jak dwa szmaragdy. Uśmiechnęła się, a pode mną ugięły się kolana. Z trudem wstałem i ruszyłem za nią wąską ścieżką, którą tu przyszedłem. Gdy doszliśmy do drabiny schodzącej w dół, blisko okna Annabell, zatrzymała się i odwróciła w moją stronę.
- Idziesz ze mną?
- Do twojego pokoju? - wydukałem.
Roześmiała się i zaczęła schodzić w dół.
Ściany jej sypialny były koloru lawendy. Pod oknem stało biurko, po którym walało się mnóstwo książek i zdjęć, które w większości przestawiały Ksantosa. Na ścianie miała powieszony łuk, nigdy nie widziałem tak misternie wykonanej broni. Jego ramiona były dokładnie wyprofilowane, by dać strzale jak największy zasięg i siłę. Był z czarnego drewna, z dala wyglądał bardziej jak ozdoba, ale wprawione oko widziało w nim zabójczą broń. Delikatnie dotknąłem cięciwy. Była wykonana z materiału, który był jednocześnie delikatny i niezniszczalny.
- Strzelanie z niego to musi być prawdziwa przyjemność, prawda? - zapytałem i spojrzałem na nią.
Wyglądała zupełnie inaczej niż na dachu, zniknęła jej pewność siebie, zamknęła się w sobie. Zdjęła bluzę i naciągnęła sweter w czerwono czarne paski. Stanęła obok mnie i przyjrzała się łukowi.
- Tak, jest niezwykły.
- Skąd go masz?
- Po babci - szepnęła. - W spadku - dodała i spuściła wzrok.
- Przykro mi.
Objąłem ją ramieniem, a ona znowu zesztywniała. Ja jej nigdy nie zrozumiem! Opuściłem głowę i zdjąłem dłoń z jej talii. Przeszła przez pokój i usiadła po turecku na łóżku. Usiadłem na podłodze obok niej.
- Dlaczego taka jesteś?
Uniosła brwi ze zdziwienia, ale widząc moją minę głośno westchnęła. Wiedziała o czym mówię.
- Czyja wiem?- szepnęła. - Na taką mnie wychowano, bo widzisz kobiety w mojej rodzinie mają kłopot z facetami. Wiele z nas zostało zranionych.
- To znaczy, że ty nie utrzymujesz kontaktu ze swoim ojcem.
- Nie znam go. Tak samo moja matka i jej siostry, moje kuzynki. Żadna z nas nie zna swojego ojca. Jesteśmy same. Oto dlaczego taka jestem, zadowolony? - syknęła.
Zabolało. Oj tak. Bolało, że ma o mnie takie zdanie. Oparłem się plecami o łóżko i spojrzałem na sufit, nawet on pokryty był zdjęciami kasztana. Łóżko skrzypnęło i Annabell położyła się na boku, kątem oka zauważyłem zadrapanie na jej podbródku. Cienka linia, biegnąca przez całą długość żuchwy. Ślad po cięciu miecza. Nie zapytałem skąd to i tak, by mi nie odpowiedziała.
- Nie skrzywdziłbym cię.
- Jeśli nie ty mnie, to ja ciebie.
Jęknąłem i pocałowałem ją w czoło. Zaciągnąłem się mocno jej zapachem i bez słowa pożegnania wyszedłem z pokoju. Zbiegłem po schodach do sali wejściowej i wybiegłem na dziedziniec. Deszcz ukrył łzy spływające po moich policzkach.
Wdech.
Wydech.
Wdech.
Wydech.
Siląc się na spokój, pokonałem biegiem całą odległość dzielącą mnie od stajni. O dziwo nikogo w niej nie było. Poczułem skręt żołądka, który domagał się jedzenia. Burza wyjrzała ze swojego boku i zarżała głośno. Uśmiechnąłem się do niej krzywo i wszedłem do niej. Usiadłem pod ścianą. Klacz doskonale wiedziała co się ze mną dzieje, przytuliła pysk do mojej twarzy, a po chwili położyła się z głową na moich kolanach. Wybrałem jej trociny z grzywy i opowiedziałem szeptem o Annabell.
Burza cicho zarżała, jakby mnie rozumiała. Przycisnąłem usta do jej aksamitnej sierści i zapłakałem cicho.
- Powiedz mi, kim ona jest?
Odpowiedź była blisko, czułem to, ale nie umiałem po nią sięgnąć.
____
Podoba się? piszcie komentarze, proszę ;*
Blah blah blah, żebrać o komentarze? ^.-
OdpowiedzUsuńAle ofc 10/10 Ty mój Rudzielcu ♥ :D
Chyba wiesz kto pisze ;))
nie żebrać a sprawdzam czy ktoś wgl czyta ;D tak bracie wiem :D
UsuńGenialne!!!!!!!!! No nie ,masz naprawdę wielki talent.Bardzo mi się podoba czekam na następny rozdział mam nadzieję ,że szybko się pojawi :D
OdpowiedzUsuńNo wkońcu mój Rudzielec to pisze ♥ 100% talent :D
Usuńdziękuję Asiu :* mam nadzieję dodać w piątek :)
OdpowiedzUsuńTo jest MEGA ciekawe. Po prostu pierwszy raz się spotykam z tego typu blogiem i on mnie zauroczył nowością i oryginalnością. Oby tak dalej.
OdpowiedzUsuńSorry, że nie komentowałam wcześniej, to dlatego że po prostu nie mam tego w zwyczaju. Dlatego też nie będe tego często robić (co jakieś 5 rozdziałów). Pisze to dlatego żebyś wiedziała, że pomomo braków komentarzy nadal to czytam i postaram się wytrwać aż do zakończenia :)
Życzę weny :)
Ala
PS: wyłącz weryfikacje obrazkową, proszę. To bardzo utrudnia komentowanie, zwłaszcza na komórkach.
okej :) dziękuję:*
OdpowiedzUsuńWow.
OdpowiedzUsuńKocham Logana a Annabell jest cudowna. Uwielbiam tą bohaterkę. Rozdział genialny. Chociaż co tu dużo mówić. Ty to doskonale wiesz ;)
Całuję, M