niedziela, 26 stycznia 2014

Rozdział 20. Gambit

Dla mojej ukochanej prababci i Julki.
Szybko wracajcie do zdrowia.




Annabell leżała na brzuchu, ściskając w dłoniach róg kołdry, jej rude włosy spływały jej po plecach jak ognisty wodospad. Długie rzęsy dotykały mleczno-białej skóry na policzkach, ramię Logana spoczywało na jej biodrze. Jego twarz była zatopiona w jej kasztanowych lokach, które mieszały się z jego złotymi kosmykami. Mruknął coś przez sen i przekręcił się na plecy, po chwili otworzył oczy. W pokoju było całkiem ciemno, zza oknem znów szalała śnieżyca. Spojrzał na swoją dziewczynę, która spała obok niego. Uśmiechnął się. Poczuł mrowienie w miejscach, gdzie całowała go tej nocy, delikatnie dotknął palcami jej policzka i spuścił nogi. Potarł twarz dłońmi i wciągnął zielone bokserki, a na nie swoje szare jeasny. 
Usłyszał jak Annabell kręci się w łóżku, zatrzymał się na środku pokoju i czekał. Uniosła się na łokciach, mrugając, by zrzucić z powiek resztki snu. Ziewnęła przeciągle jak kot.
- Co ty robisz? - Spytała szukając dłonią telefonu. Spojrzała na zegar na wyświetlaczu i jęknęła - jest wpół do piątej.
Podniósł koszulkę, która leżała koło jej biurka i wciągnął ją przez głowę, usiadł obok swojej dziewczyny i pocałował ją lekko w usta.
- Muszę wrócić do siebie, zanim ktoś zauważy, że mnie nie ma.
Zrobiła minę obrażonej kotki.
- Zawsze wracałeś wcześniej.
- Jeżeli szedłem przez dach, ale tym razem muszę iść korytarzami, więc nie chce nikogo spotkać - przeczesał palcami jej włosy, które jak zwykle opadły jej twarz. Przytuliła policzek do jego dłoni. 
- A może po prostu uciekasz? - Spytała szeptem.
Zaśmiał się, pocałował ją w usta, a ona pogłębiła pocałunek. Pociągnęła go za sobą tak, że on leżał na niej. Ich języki wiły się w namiętnym tańcu, a jej palce pieściły jego szyję. Wsunął dłonie pod nią i uniósł ją lekko, by stykali się całą powierzchnią swoich ciał, udzielonymi warstwą pościeli.
- Uwierz, że chciałbym zostać i spędzić cały dzień tak jak spędziłem noc - zarumieniła się, aż po czubki płomienno-rudych włosów, odchyliła głowę do tyłu, gdy złożył pocałunek na jej szyi. - Ale nie mogę, muszę się zająć innymi sprawami.
- Nienawidzę, gdy odchodzisz - szepnęła z ustami, przyciśniętymi do ust Logana.
- Uwielbiam do ciebie wracać.
Zamyśliła się, a na jej twarzy zatańczył delikatny uśmiech. Obrysowała palcem kształt jego ust. Wiedziała jak to na niego działa. Jego oczy pociemniały, a po chwili wbił się w jej usta z całą siłą jaką miał, niemal sprawiając jej ból, ale Annabell uwielbiała ten rodzaj bólu.
Logan z trudem zmusił się do puszczenia jej drobnego ciała, gdy nie trzymał jej w ramionach, czuł jakby brakowało mu części siebie. Usiadł na fotelu i ubrał trampki, czekała na niego przy drzwiach, jej biała koszula zwisała z jej chudych ramion, uniosła podbródek, a jej usta prosiły się o pocałunek.
- Annabell - upomniał ją, gdy skończyli długi i namiętny pocałunek.
Uśmiechnęła się niewinnie, wzięła z komody gumkę i związała nią wysoko włosy. Dotknęła palcami swojego karku, doskonale wiedziała jak ta cześć jej ciała na niego działa. Logan z trudem przełknął ślinę. Kącik jej ust uniósł się mimowolnie, była zadowolona z tego jak na niego działa, tylko przez niego chciała być adorowana, chciała by tylko on ją pożądał. 
- Do zobaczenia na śniadaniu mała - posłał jej pocałunek i cicho wymknął się z pokoju.
Padła na łóżko i wtuliła twarz w poduszkę, która nadal pachniała Loganem. Materac nadal był ciepły w miejscy, gdzie spał. Zwinęła się w kłębek, zapadła w sen otoczona jego zapachem i wspomnieniami jego dotyku.
***
Annabell nigdy wcześniej nie widziała tylu herosów na arenie. Byli tu wszyscy, najmłodsi, którzy dopiero uczyli się podstaw szermierki i najstarsi, o rok od niej starsi osiemnastolatkowie, szykujący się do opuszczenia szkoły w czerwcu. Usiadła po turecku pod ścianą, trzymając na kolanach, swój miecz. Na jego powierzchni tańczyły ostatnie promienie słońca. Był nadzwyczaj lekki, ale wytrzymały, pótoraręczny stanowił naturalne przedłużenie jej ręki. Żadnym wcześniej mieczem nie walczyło jej się tak dobrze, jak nim. Jego rękojeść była wykonana ze skóry, a jelec doskonale chronił jej palce. Głowicę zdobił duży rubin. Nie wiele osób wiedziało, że miecz stanowił jeden z insygni księżniczki Amazonek. Tak jak królowa miała pas i łuk, podarowany przez Apolla u zarania dziejów, tak jej następczyni otrzymywała w dniu czternastych urodzin srebrną zawieszkę i miecz, który według legendy został wykuty przez samego Hefajstosa. 
W tłumie mignęła jej złota czupryna Logana, podniosła się z ziemi i poszukiwała go wzrokiem. Po chwili poczuła czyjąś rękę na talii, odwróciła się gwałtownie, a jej palce zacisnęły się mocniej na rękojeści. Logan roześmiał się głośno, odrzucając głowę do tyłu. Szara koszulka podkreślała jego muskulaturę, na przedramionach miał ochraniacze, a na łydkach nagolenniki. Pokręciła głową i schowała roumpíni* do pochwy. Blondyn założył jej pasmo włosów za ucho i pocałował ją w czoło.
Nagle na arenie zapadła cisza. Wszyscy spojrzeli w jedno miejsce. Po przeciwnej stronie hali, na trybunach stanął Hans Kroger. Jego brązowo-siwe włosy lśniły w świetle neonowych żarówek, miał na sobie czarny garnitur od znanego projektanta i grafitową koszulę. Rozłożył ramiona jakby chciał objąć wszystkich herosów, Annabell spojrzała w lewo, na drzwi wejściowe. Amanda Smith opierała się o framugę i ramionami skrzyżowanymi na piersi, jej włosy były splecione w warkocz, a brązowe oczy z uwagą obserwowały dyrektora.
- Moi drodzy, nadeszły ciemne czasy - zaczął mrocznym tonem, który przyprawił Annabell o dreszcz, ramiona Logana mocniej zacisnęły się wokół jej talii. - Nasza społeczność jest zagrożona. Chciałbym, żebyście przerwę świąteczną spędzili na treningach, żebyście byli gotowi, gdy nadejdzie czas próby. Jednkaże to co ma nastąpić będzie bardzo niebezpieczne, dlatego proszę, aby wszyscy, którzy nie ukończyli czternastego roku życia udali się do domu. Dzisiaj, szkoła nie jest już bezpieczna - młodsi herosi zaczęli krzyczeć, nie chcieli wracać. Annabell oparła się mocniej o Logana, który nucił jej przy uchu jakąś spokojną melodię. Czuła, że nie może złapać oddechu. - Wasi rodzice już o tym wiedzą, jutro po was przyjadą lub zostaniecie odwiezieni na lotnisko. Panna Smith wszystko wam wyjaśni, idźcie z nią. 
Grupa około trzydziestu chłopców opuściła salę za Amandą, niektórzy z nich klęli cicho pod nosem, inny rzucali gromy spod ściągniętych brwi. Kroger odczekał, aż za młodzikami zamknął się drzwi.
- Niewielu z was wie, że Amazonki nigdy nam nie wybaczyły, a do zemsty pcha je sama Nemezis - rozległ się pomruk zdziwienia. Annabell poczuła, że obiad przewraca się jej w żołądku. - Musicie wiedzieć, że nie są to zwykli przeciwnicy, są potężniejsze niż może się wam wydawać, dlatego jeśli dojdzie do starcia nie lekceważcie ich siły. Postaramy się doprowadzić do negocjacji.
- Amazonek nie zadowoli zadośćuczynienie - powiedziała głośno Annabell, uwolniła się z ramion Logana. Stała prosto z wysoko uniesioną głową, emanując królewskością. Wszyscy patrzyli na nią. - Chcą zemsty. Nie będą chciały z wami rozmawiać. Pragną słyszeć błagania o litość i widzieć wasze ciała martwe. 
Tłum rozstąpił się przed nią, gdy powoli i dostojnie szła w stronę trybun. Rudy warkocz podskakiwał na jej ramieniu, a rubin w głowicy miecza błyszczał złowieszczo. Już nie była Annabell, była księżniczką Annabell. Pełną gracji, chłodu i wyższości, Logan widział ją taką tylko podczas spotkania z Amazonkami. Zatrzymała się przed trybunami i obrzuciła herosów ostrym spojrzeniem szmaragdowych oczu.
- Od wieków planują to uderzenie, chcą by było spełnieniem ich marzeń. Pozostało dziesięć dni, to nie wiele, ale przygotujmy się - z trudem przełknęła ślinę - na to, by je odeprzeć. Zdradzę wam tajemnice - ściszyła głos, a każda osoba na arenie spijała słowa z jej warg. - Prawda jest taka, że są tylko narzędziem w rękach Nemezis, nie widzą tego, bo ona je oślepiła. Sprawiła, że są głuche na głos rozsądku. Tu chodzi o coś więcej, niż zemstę śmiertelników. To gambit. 
Szachy, po walce i jeździe konnej były ulubioną rozrywką młodych herosów, więc każdy wiedział co oznacza to słowo. Podłożyć nóżkę, poświęcić figurę. Annabell z trudem stała na nogach i utrzymywała swoją niewzruszoną pozę. Żołądek podchodził jej do gardła, a serce waliło jak oszalałe. Ciężko jej było opowiadać o tajemnicach swojej rodziny, szczególnie, gdy miała świadomość, że jest to zdrada. Pośród twarzy odnalazła jego twarz. Uśmiechał się. W lewym policzku zrobił mu się słodki dołeczek. Jego wargi poruszyły się, ułożyły się w słowa kocham cię. Dodało jej to sił.
- Nemezis nie chodzi o to, by pomóc Amazonkom. Ona chce zemsty na Olimpie. 
- Ale dlaczego? - Zapytał Michael występując pół kroku przed szereg. - Jak to się w  ogóle ma do nas?
Annabell spojrzała na Krogera. Dyrektor miał zamyśloną minę, dłonie wepchnął w kieszenie i obserwował ją uważnie. Skinieniem głowy kazał jej, mówić dalej.
- Czy ktoś was może mi powiedzieć, jak to się stało, że bogowie zaszyli się na Olimpie i przez kilkanaście wieków w ogóle go nie opuszczali? - Wszyscy pokręcili przecząco głowami. - Otóż kiedyś Amazonki upomniały się o swoje prawa, ale mężczyźni - wymówiła to słowo jak obelgę - bali się ich i nie chcieli, by kobiety mogły się z nimi równać. Wściekły się, posuwały się w stronę Aten jak burza. Nic nie mogło ich powstrzymać, niszczyły wszystko i każdego na swojej drodze, ale grecy mieli jeszcze jednego asa w rękawie, pomodlili się do Zeusa i Posejdona, by wielcy bracia zdmuchnęli niepokorne z powierzchni ziemi. Jedna z największych cywilizacji zginęła pod uderzeniami gromów i fal.
Oddychała z trudem, jej twarz była blada jak ściana. Potrzebowała chwili, by znów móc oddychać. Ta przemowa z każdą chwilą kosztowała ją więcej. Kolorowe plamki tańczyły jej przed oczami.
- Boginie uznały to jako osobistą urazę i wymogły obietnicę, że już nigdy bogowie nie wtrącą się w życie ludzi - powiedział z tyłu areny Jamie. Wszystkie spojrzenia skierowały się na niego. - W zamian kapłanki miały składać im ofiary niezbędne do ich egzystencji - uśmiechnął się krzywo do Annabell. - W skrócie: Nemezis chce obalić cały ten pakt, a przy okazji zwalić z tronu stare pokolenie Olimpijczyków i sama stać się królową świata, a że po drodze zniszczy herosów to jej nie przeszkadza, łatwiej jej będzie zawładnąć ludźmi, gdy nie będzie nikogo, kto miałby ich chronić.
Nie miała pojęcia, skąd o tym wiedział. Nie chciała tego wiedzieć. Herosi rozmawiali ze sobą głośno, analizując każde słowo, które padło z ich ust. Nikt nie zwracał uwagę na to, że drobna, rudowłosa osóbka, przepycha się przez tłum i rzuca się na szyję przyjacielowi. Jamie mocno ją przytulił.
- Przepraszam Jamie, tak bardzo przepraszam, że kłamałam - w jej oczach pojawiły się łzy.
- Ja też przepraszam, że nie potrafiłem z tobą szczerze rozmawiać. 
Roześmiała się i pocałowała go w policzek. Puścili się i uśmiechnęli się do siebie, Logan stanął w pobliżu i uśmiechał się pod nosem. Wyciągnęła do niego rękę, którą ujął delikatnie. Przyciągnęła go do siebie i pocałowała. Objął jej twarz dłońmi, jakby była z najdelikatniejszej porcelany. Spojrzał jej w oczy i szepnął:
- Jestem z ciebie dumny.
Jamie odchrząknął, Mark podniósł się dopiero z ławki, jakby to co usłyszał nie zrobiło na nim najmniejszego wrażenia, Annabell odniosła wrażenie, że to co miał powiedzieć brunet interesowało go bardziej.
- Annie, musisz wiedzieć, że po twojej rozprawie pojechałem do Silverriver - skinęła głową - spotkałem tak Kate - wziął głęboki oddech - powiedziałem jej, że jesteś córką Apolla.
Dziewczyna odsunęła się kilka kroków w tył. Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, w którym niedowierzanie, mieszało się ze złością. Z jej twarzy odpłynęła cała krew, zacisnęła dłonie w pięści, by ukryć ich drżenie. Logan zmarszczył swoje brązowe brwi i wyprostował się, mięśnie jego ramion napięły się mocno. 
- Dlaczego? - Głos Annabell był nadzwyczaj spokojny, a jednocześnie lodowaty i ostry jak diament.
Brunet przeczesał palcami włosy.
- Kate jest najwyższą kapłanką. Jest odpowiedzialna za to, by pakt trwał, to od niej o nim wiem. Pomyślałem, że powinna wiedzieć.
Annabell wydała z siebie niski dźwięk, przypominający warknięcie, pod wpływem którego zadygotała szyba w najbliższym oknie. Logan położył jej uspokajająco dłoń na ramieniu, zdawał sobie sprawę, że dziewczyna jeszcze nie do końca panuje nad swoją mocą, która coraz bardziej dawała o sobie znać. Był gotów powalić ją na ziemię, gdyby sprawa wymknęła się spod kontroli. Wyczuła to, że się denerwuje. Splotła jego palce ze swoimi i uścisnęła delikatnie.
- Dam radę - szepnęła tak cicho, że tylko on to usłyszał. - Wybaczyłam ci to, że nie chciałeś ze mną rozmawiać, bo bałeś się, że cię okłamię - dodała głośniej. Mark parsknął cicho, Logan posłał mu karcące spojrzenie. - Jednak robiłam to tylko dlatego, żeby cię chronić. Nie chciałam, żeby na twoje barki spadł ciężar, którego byś nie był w stanie udźwignąć. 
- Poradziłbym sobie.
- Nie Jamie - przerwała mu. - Nie udało ci się, właśnie tego się bałam, że polecisz nie wiadomo gdzie i powiesz o tym nie wiadomo komu - wzięła głęboki, uspokajający oddech. Zamknęła oczy, a gdy je otworzyła, był jeszcze bardziej zielone, niż przed chwilą. - Nie chciałam mieć racji, ale ją mam. 
Brunet otworzył usta, by coś powiedzieć, ale Annabell pokręciła przecząco głową i wyszła z areny. Delikatny wiatr, poruszał jej włosami, policzki zaróżowiły się jej od mrozu. Objęła się ramionami, próbując odgrodzić się od zimna, ale nie była pewna czy płynie z zewnątrz, czy od wewnątrz. W stajni jak zwykle było ciepło, konie spokojnie przeżuwały siano, a niektóre drzemały w kątach boksów. Zostawiła w swojej szafce miecz, pancerz i ochraniacze, dotknęła dłonią kolażu zdjęć przyklejonego do drzwiczek. Logan, ona, Jamie, Ksantos, Burza i jej mama na białym ogierze imieniem Zefir. Jego niebieskie oko łypało groźnie na nią. Westchnęła cicho, patrząc na dumną twarz matki.
- Nie mogę ci na to pozwolić maman, nie tym razem.
Wzięła szczotki i ogłowie Ksantosa, kasztan powitał ją cichym parsknięciem. Przytuliła policzek do jego umięśnionej szyi, ogier przycisnął ją pyskiem do siebie, na kształt uścisku. Wplotła palce w jego grzywę, przywierając do niego całym ciałem, zawsze tak robili, by okazać sobie bliskość. Czuła jego gorący oddech owiewający jej plecy. 
- Kocham cię - szepnęła. Zarżał cichutko.
Uśmiechneła się i wyczyściła go od góry do dołu. Założyła mu ogłowie bezwędzidłowe i zaprowadziła go na halę. Przerzuciła mu wodzę na szyję, przykucnęła, by zawinąć mu nogi zielonymi owijkami, ale gdy tylko wstała, by przejść do następnej nogi ogier uciekł od niej. Wyprostowała się i spojrzała na niego ze zdziwieniem. Wyciągnęła do niego rękę i zrobiła krok w jego stronę. Zarżał i odskoczył od niej. Kolejne podejście i Ksantos przekłusował halę w poprzek z wysoko uniesionym ogonem. Annabell roześmiała się. Odłożyła owijki na bandę, kasztan kłusował z gracją, cały czas obserwując ją. Przeszła na środek menażu i spuściła wzrok. Słyszała jak kopyta konia wybijają równy rytm coraz bliżej niej, przeszedł do stępa, a ona poczuła jego oddech na ramieniu. Odbiegła kilka metrów. Ksantos spojrzał na nią z niedowierzaniem, pokazała mu język. Zarżał za nią, ale ona przebiegła całą długość hali i zatrzymała się dopiero pod przeciwległą ścianą. Parsknął i galopem zrobił trzy okrążenia.
W końcu opuścił łeb i potulnie podszedł do niej. Pogłaskała go po białej strzałce na łbie. Parsknął cicho w jej dłoń, Annabell oparła czoło o jego czoło i uśmiechnęła się lekko, dawał jej tyle radości i bezwarunkowej miłości. Kochał ją  zawsze bez względu na okoliczności. Pogłaskała go po policzkach i podrapała za uszami, trącił ją delikatnie w ramię. Podeszła do bandy, a gdy się odwróciła już za nią stał. Przykucnęła przy jego nodze i sprawnymi ruchami rąk owinęła jego pęcinę, potem drugą i trzecią. Kasztan cały czas stał spokojnie z uchem zwróconym w jej stronę. Gdy skończyła cmoknęła na niego i dotknęła jego przedniej nogi. Przyklęk, prawie dotykając pyskiem piasku. Wsunęła się na jego grzbiet i złapała wodzę. 
- Dalej mój mały, pokażmy co potrafimy - szepnęła, wplatając pomiędzy palce pasma jego grzywy.
Ksantos stanął dęba, rżąc dziko. Skoczył na przód, a pęd rozwiał włosy dziewczyny. Jego kopyta wystukiwały równy rytm na piasku. Czuła jak mięśnie ogiera pracują pod skórą, jak brakuje mu wolnej przestrzeni, jak bardzo chciałby teraz móc rozwinąć skrzydła. Stali się jednością, ich serca uderzały w tym samym momencie, brali takie same oddechy, widzieli i słyszeli to samo. Byli jednym ciałem i jedną duszą, spleceni na zawsze. Skierowała go na środek hali, gdzie nadal stały przeszkody po zajęciach. Niski krzyżak, kilka stacjonat i okserów oraz szereg składający się z stacjonaty, oksera i triplebar. Przytrzymała wodze ogiera, który postawił uszy do przodu i ochoczo szedł na pierwszą przeszkodę. Przelecieli lekko i wykonali lekki zakręt, by przefrunąć nad stacjonatą. Ścisnęła konia nogami i pochyliła się nisko nad jego szyją, gdy lecieli nad półtora metrowym okserem. Poprowadziła go na duże koło, by wytracił swój entuzjazm przed wymagającym szeregiem. Ostatnia przeszkoda była naprawdę duża, najniższy drąg był sto dwadzieścia centymetrów nad ziemią, a najwyższy sto sześćdziesiąt. Wyjechali z zakrętu i oboje wiedzieli co ich czeka.
Wyliczyła, gdzie musi się wybić, żeby pokonać stacjonatę. Ksantos wybił się mocno z zadu i przeleciał nad przeszkodą, siła lądowania wstrząsnęła nimi tak, że zęby Annabell uderzyły o siebie, kalecząc język. Przytrzymała odrobinę wodze ogiera, by uspokoić jego entuzjazm. To była jego największa wada tak bardzo chciał, że przesadzał i się nie skupiał na przeszkodach. Złapała mocniej jego grzywę, przypominając mu o sobie, jego ucho obróciło się w jej kierunku, a ona wiedziała, że teraz to ona dowodzi. Okser pokonali bez żadnych problemów, dwie foule, jedna. Kasztan wbił mocno kopyta w ziemię i wybił się mocno z tylnich nóg, jednocześnie podkurczając pod siebie przednie. Annabell skuliła się na jego grzbiecie, trzymając się go tylko łydkami i rękami. Koń wyciągnął się mocno i lekko wylądował na ziemi.
Poklepała go po szyi. Ktoś zaklaskał, odwróciła głowę i spojrzała na roześmianego Logana, który przeskoczył przez bandę i z rękami w kieszeniach podszedł do środka hali. Pozwoliła Ksantosowi się uspokoić i zatrzymała go przed blondynem. Położył jedną rękę na jej kolanie, a drugą na rozgrzanej szyi Ksantosa. 
- Dobra robota - powiedział, gładząc jego sierść. 
Przerzuciła nogę nad szyją kasztana, zsunęła się prosto w ramiona swojego chłopaka. Nieśpiesznie odsunął jej włosy z twarzy i pogładził zarumieniony policzek. Uśmiechnęła się lekko, za jej plecami Ksantos parsknął cicho. 
Stojąc po jego obu stronach, odprowadzili go do boksu, kilka minut później wyszli na dziedziniec, drobne płatki śniegu wirowały w powietrzu lśniąc w nikłym świetle słońca. Niektóre z nich osiadły na długich rzęsach dziewczyny i jej włosach. Logan przyciągnął ją do siebie i pocałował w czoło, objęła go ramionami w pasie, odgradzając ich od zimna zimy i wszelkiego zła.
- Nie znam osoby, która byłaby od ciebie silniejsza i odważniejsza - powiedział zachrypniętym głosem, tuż przy jej uchu, jego jasne włosy łaskotały skroń dziewczyny. - Żaden z herosów nie może się z tobą równać Annabell.
Położyła dłonie płasko na jego policzkach i spojrzała w jego niebieskie oczy, które wpatrywały się w nią z uwielbieniem, uśmiechał się, a w policzku zrobił mu się dołeczek. Pocałowała go delikatnie, nawet przez warstwę pancerza czuła jego głośne serce.
- Wiesz, że walczyłaś już z każdym z tej szkoły oprócz mnie - zmarszczyła brwi i otworzyła usta, by zaprzeczyć, ale Logan położył na jej wargach palec - przynajmniej dwa razy.
Przewróciła oczami i odsunęła jego rękę od swojej twarz, splotła swoje palce z jego i uścisnęła je delikatnie. Wiatr przybrał znowu na sile, przynosząc ze sobą ciemne chmury, śnieg zaczął padać gęściej, a mróz szczypał ich w gołe dłonie.
- Walczyłam z nimi, by byli gotowi na walkę z Amazonkami, ty już jesteś gotów - powiedziała bardzo cicho. - Nie potrafię unieść miecza przeciwko tobie, nie chcę cię skrzywdzić.
Uśmiechnął się szelmowsko i objął ją w pasie. Oparła policzek o jego pierś, pocałował ją w rude włosy, które pachniały stajnią. Mieszaniną zapachu koni, siana i skóry. 
- Zrób to dla mnie - Annabell poczuła, że Logan się uśmiecha - nie dam się skrzywdzić, o ile będzie to walka fair. Żadnych forów.
Zaśmiała się cicho i podniosła na niego wzrok, w lewym policzku zrobił mu się, jak zawsze, słodki dołeczek. Westchnęła z rezygnacją, a chłopak wiedział, że wygrał. Wspięła się na palce i pocałowała go w usta.
- Żadnych forów.
***
Byli jak dwa drapieżniki, pantery szykujące się do starcia.  Patrzyli sobie w oczy, krążąc po idealnym kole. Wokół nich zebrali się wszyscy, nawet dyrektor przyszedł obserwować walkę dwóch najlepszych szermierzy. Nikt się nie odzywał, panowała idealna cisza, nawet wiatr ustał. Annabell poczuła, że ma déjà vu, czuła się zupełnie jak we wrześniu. Czas zwolnił, zakręcił się wokół nich. Czuła najlżejsze drżenie powietrza i słyszała spokojny oddech Logana. Poprawiła uścisk na rękojeści miecza, blondyn poruszał delikatnie nadgarstkiem, a światło grało na powierzchni jego półtora ręcznego miecza. 
Zamknęła oczy.
Wzięła głęboki oddech.
Skoczyła, tnąc mieczem od dołu, do góry. Chłopak odskoczył minimalnie w bok i ciął w jej nie osłaniane żebra. Przesunęła się w prawo, usuwając się z toru ostrza. Zamachnęła się bronią i naparła na Logana, który odbił jej cios płazem i zaatakował nogi. Przeskoczyła nad nim, odbijając się dłonią od jego pleców. Na chwilę stracił równowagę, ale zanim zdążyła się odwrócić już stał pewnie, gotowy zaatakować. Naparli na siebie w tym samym momencie i złączyli się w dziwacznym tańcu. Uskok w lewo, cięcie po skosie w górę. Krok w tył, zamaszyste cięcie w brzuch. Ślizg w prawo, odbicie ciosu przeciwnika.
Annabell była drobniejsza i szybsza, ale by móc dosięgnąć blondyna musiała podejść bliżej, który mógł zadawać jej kolejne ciosy, nie wchodząc w jej pole rażenia. Doskonale wiedzieli o swoich słabych i mocnych stronach, dlatego ta walka mogła trwać wiecznie. Każdy z nich przewidywał krok przeciwnika i skutecznie go bronił.
Nie wiedzieli ile minut minęło, może dziesięć, może pietnaście, a może pięćdziesiąt. Ale w pewnym momencie Annabell poczuła na swoim karku chłód klingi, a Logan poczuł nacisk miecza dziewczyny na swoje gardło. Po jego czole spływała strużka potu. Rude włosy heroski przykleiły jej się do skóry. Spojrzeli sobie w oczy, uśmiechnęli się. Był tak blisko niej, że widział każdą plamkę w jej zielonych oczach i mógł policzyć piegi pokrywające jej nos.
- Remis ? - Spytał ledwie poruszając ustami.
- Remis.
Oboje upuścili miecze na piasek. Tłum herosów zawył z radości. Logan objął ją ramieniem i pocałował w czoło. Oparła dłoń na jego torsie i odetchnęła z ulgą. Cieszyła się, że miała tą walkę już za sobą, a jednocześnie czuła przyjemne mrowienie w każdej pojedynczej komórce swojego ciała, która cieszyła się z walki z godnym jej przeciwnikiem. Uścisnęła jego dłoń i wyswobodziła się z jego uścisku. Podniosła roumpíni i wsunęła go do pochwy. Herosi zrobili jej miejsce, kiwając jej głowami w geście szacunku, ale w ich oczach czaił się strach. Teraz widzieli, że Amazonki wcale nie należą do łatwych przeciwników. Zaczęli się ich bać. 
Żołądek dziewczyny podskoczył kilkakrotnie, a na koniec wykonał piruet i opadł na dno jej brzucha, zaciśnięty w ciasny supeł. Objęła się ramionami i szybko pokonała drogę z areny do szkoły, jej buty ślizgały się na gładkiej tafli lodu, która pokryła bruk. Wbiegła po schodach, rozcierając swoje zmarznięte dłonie. Wpadła do swojego pokoju i powiesiła miecz na haku, obok łuku. Dotknęła ciemnego drewna, a przez jej palce przeskoczyła iska. Niemalże czuła ręce swojej babci zaciskające się na jej dłoniach i pokazujące jak posłać strzałę w to co się chce, a nie bogom winną wronę. Uśmiechnęła się na wspomnienie tych chwil. 
Jej zadumę przerwał dzwonek telefonu, odwróciła się w stronę komórki, miotanej wibracjami po całym biurku. Nie wiele osób do niej dzwoniło, Logan lub Jamie zazwyczaj przychodzili, gdy czegoś potrzebowali lub pisali sms-y, a z rodziną utrzymywała kontakt przez listy, które nawet gdyby zostały otwarte nie zostałyby odczytane. Zawsze utajniała je szyfrem. Z wyjątkiem tych, które ją zdradziły, one miały zostać zaszyfrowane, lub służyły jako brudnopis. 
Telefon ostrym dźwiękiem przypomniał jej o swojej obecności.
Drżącą dłonią podniosła go z blatu. 
Na jasnym ekranie widniał rząd cyfr i jedno słowo.
Mama.
Palec Annabell zawisł nad klawiszem, odebrać, czy nie? Dręczyły ją wyrzuty sumienia, że od trzech tygodni nie dała swojej matce znaku życia. Założyła kosmyk włosów za ucho i spojrzała na swoje odbicie w lustrze nad komodą. Miała bladą, przestraszoną twarz i szeroko otwarte oczy.
Przystawiła telefon do ucha.
- Cześć mamo - powiedziała spokojnie. Po drugiej stronie rozległo się westchnienie  ulgi. Annabell mogła sobie wyobrazić, jak pięść jej matki rozluźnia się, gdy odebrała.
- Witaj skarbie, już myślałam, że cię nie złapię - powiedziała aksamitnym mezzosopranem. Dziewczynę ścisnęło gardło. Oparła się o biurko. - Jak się czujesz?
- Dobrze, wszystko w porządku.
- A jak z twoją misją?
- Niczego nie podejrzewają - skłamała gładko. - Mamo, muszę cię o coś spytać.
Oczyma wyobraźni zobaczyła, że jej matka prostuje się w fotelu, a na twarz przywołuje maskę obojętności. Pewnie też ruchem ręki wyprosiła adiutantkę z gabinetu. Annabell usłyszała cichy trzask zamykanych drzwi.
- O co kochanie?
Wzięła głęboki oddech.
- Kto jest moim ojcem?
Lily westchnęła ciężko. Jej córka była pewna, że jej matka właśnie wspiera czoło na dłoniach.
- Dobrze wiesz, że nie mogę ci powiedzieć to wbrew zasadom.
- Dobrze wiesz, że ja mam je gdzieś - syknęła.
- Annabell - upomniała ją zimnym głosem.
- Powiedz mi chociaż czy był w jakiejś części człowiekiem - w jej głosie zadrżała błagalna nuta.
Matka Annabell zachłysnęła się powietrzem.
- Pytasz, bo nie wiesz, czy chcesz się upewnić - dziewczyna uparcie milczała. - O bogowie, ty wiesz... Annabell błagam cię, powiedz mi, że nie zdarzyło ci się nic niezwykłego, że nikt nie podejrzewa cię o bycie pół krwi! 
- Wywaliłam okno głosem, zahipnotyzowałam chłopaków śpiewem...
- Prosiłam, żebyś dzwoniła w takich przypadkach. Annie, dlaczego nie zadzwoniłaś? - Dziewczyna nie odpowiedziała. - Nikt nie może o tym wiedzieć, rozumiesz? Oni nie mogą się dowiedzieć.
- Tak matko - powiedziała sucho.
Znów kłamała, ogarnęło ją zimno. Zadrżała i naciągnęła rękawy koszulki na dłonie. 
- Już niedługo odbierzemy to co nam się należy - szepnęła. - Ale nikt nie może się dowiedzieć o twoim ojcu, a w szczególności ona - Annabell wiedziała, że jej matka mówi o Nemezis. Imiona mają moc, powiedziała kiedyś, gdy dziewczyna spytała ją dlaczego nigdy nie pada imię tej bogini. - Kocham cię córeczko, niedługo nastąpi nasz czas - szepnęła i rozłączyła się.
- Mamo nie... - zaczęła, ale Lily już jej nie słyszała.
Gorąca łza spłynęła po jej policzku i zniknęła we włosach dziewczyny. Telefon wyślizgnął się jej z dłoni i upadł na podłogę. Kolejne łzy potoczyły się po jej policzkach. Pierwszy raz żałowała, że sprzeciwiła się matce, rodzinie. Kto w ogóle był dla niej rodziną? Amazonki, czy Olimp? A może herosi. Ukryła twarz w dłoniach, a jej ciałem wstrząsnął szloch. Po raz pierwszy od jesieni czuła się strasznie samotna.


___
*)rubin (z greckiego)

Powróciłam :)
Czy w dobrym stylu to od zależy od Waszych opinii. Przepraszam, że tak długo, ale moja prababcia jest chora, przyjaciółka miała wypadek, do tego szkoła i konkurs... Ale dzisiaj udało mi się skończyć rozdział z czego jestem bardzo zadowolona. Mam nadzieję, że się podobał. 
Dziękuję za to, że Was mam :*:*:*:*

Czytasz = Komentujesz

9 komentarzy:

  1. Mam nadzieję, że twoja pra babcia i przyjaciółka wydobrzeją. Co do rozdziału - nie mogłam się oderwać. Bardzo wciąga. Wiesz, że kocham twoje opisy. Jest w nich tyle uczuć i emocji. Jak dla mnie Super. Mam nadzieję, że po mimo trudności znajdziesz czas na napisanie CD. :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Jejku,długo czekałam na ten rozdział, ale warto było czekać !!! Rozdział jak zawsze boski. Walka Annie z Loganem <3 Czekam na ciąg dalszy ciekawa jestem co się stanie kiedy w końcu odbędzie się walka Amazonek z herosami...Asikeo^^
    Ps.Zapraszam do siebie http://asikeo.blogspot.com/ <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam nadzieję, że twoja pra babcia i przyjaciółka wydobrzeją. Co do rozdziału - nie mogłam się oderwać. Bardzo wciąga. Wiesz, że kocham twoje opisy. Jest w nich tyle uczuć i emocji. Jak dla mnie Super. Mam nadzieję, że po mimo trudności znajdziesz czas na napisanie CD. :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Powróciłaś w dobrym stylu ;) Rozdział był długi, ale to nie przeszkadza, ponieważ wszystko ciekawie opisałaś. Najbardziej podobało mi się przemówienie, walka i rozmowa z matką.
    W jednym momencie (bodajże podczas walki Ann i Logana) napisałaś "piet naście". Nie wiem jak to się stało, ale taki błąd rzuca się w oczy ;)
    Czekam na następny rozdział i życzę Twojej prababci i koleżance szybkiego powrotu do zdrowia :)
    Alice_Alis

    OdpowiedzUsuń
  5. Nareszcie :D Bardzo dobry styl, w sam raz na powrót ;) Życzę zdrowia Twoim bliskim, a Tobie powodzenia na konkursie i weny, dużo weny :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Oby wyzdrowiały, a ty dalej pisz jak zawsze świetnie, trzymam kciuki ;*

    OdpowiedzUsuń
  7. [SPAM]

    http://dramione-badz-moja-nadzieja.blogspot.com/2014/01/miniaturkowe-pozegnanie.html

    OdpowiedzUsuń
  8. mega *.*
    ten opis jazdy konnej... widać, że się na tym znasz, albo dużo o tym czytałaś, bo jest świetnie napisany, podobnie jak walka <3
    Uwielbiam te romantyczne momenty z Anabell i Loganem wiem to takie gimbusiarskie ale wprost żygam tęczą xD
    zapraszam do siebie dont-trust-strangeres.blogspot.com
    Jeśli Hayley weżmie się w garść to nory rozdział powinien pojawić się już niedługo mam nadzieję :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo, cieszę się, że się podoba :)
      co do jazdy konnej to jeżdżę od 2. roku życia :) rzyganie tęczą jest fajne ^^
      czekam, czekam na ten rozdział!

      Usuń