Nie wiem ile to trwało, ale po minucie, a może godzinie zacząłem czuć pod palcami trawę. Do moich uszu zaczęły dochodzić pierwsze dźwięki. Usłyszałem jak ktoś podszedł do mnie, dotknął mojej twarzy i zniknął. Zmusiłem się do otworzenia oczu. Jasne światło słońca oślepiło mnie, sprawiając ból. Lewą rękę miałem obolałą, ale nie złamaną. Rozchyliłem powoli powieki i ujrzałem grubą podeszwę czarnego buta. Z trudem spojrzałem w górę i zobaczyłem rudy warkocz Annabell.
Stała tyłem do mnie, a palce zaciskała na rękojeści sztyletu. U jej stóp leżała kobieta, jej klatka piersiowa unosiła się szybko, a po policzku płynęła strużka czarnej posoki. Dziewczyna uniosła nóż nad głowę i z rozmachem wbiła go w pierś leżącej. Ta wydała z siebie ostatni jęk i znieruchomiała.
Annabell odwróciła się do mnie i uklękła przede mną. Zaczęła dotykać mojej szyi i twarzy. Przycisnęła usta do moich warg, na chwilę pozbawiając mnie tchu. Spojrzała na mnie, a jej zielone oczy przeszywały mnie na wylot.
- Co się stało? - wychrypiałem.
- Lamia* - szepnęła, wskazała głową na trupa, który powoli rozpadał się jak popiół. Z jej ust sterczała strzała, zakończona czarną lotką.
- To twoja strzała?
Wstała i wyszarpnęła sztylet z piersi lamii. Ciało demonicznej kobiety obróciło się w pył i wniknęło w ziemię, pozostały po niej tylko złote bransoletki i strzała, której bełt był cały pokryty czarną posoką. Wytarła go o trawę i wsunęła do kołczanu. Oczyściła klingę sztyletu i schowała go za cholewkę buta.
Udało mi się wstać i podejść do strumienia. Opryskałem twarz lodowatą wodą i zacząłem pić. Potem wyciągnąłem butelkę i napełniłem ją. Annabell przyklękła obok mnie i bacznie mnie obserwowała.
- Dziękuję za ratunek.
Spoliczkowała mnie.
- Loganie Bower! - warknęła. - Nigdy więcej mnie nie zostawiaj i nigdy więcej nie próbuj zostać obiadem żadnego potwora! - krzyknęła, równie niespodziewane.
Policzek piekł mnie, nawet najdrobniejszy podmuch wiatru bolał.
- Przepraszam - szepnąłem i przywarłem do niej wargami.
Uniosła dłonie do góry, jakby chciała mnie odepchnąć, ale byłem szybszy. Złapałem ją za nadgarstki i przycisnąłem mocniej do siebie. Opierała się chwilę, ale w końcu odpuściła i pocałowała mnie. Wsunęła palce w moje włosy. Pomiędzy naszymi ciałami przeskakiwały iskry. Czułem na skórze jej szybki oddech i ciepłe promienie słońca, przez dzielącą nas warstwę koszulek i pancerzy czułem jej serce.
- Idziemy dalej.
Pomogłem jej wstać i zarzuciłem ją sobie na ramię. Pisnęła, i zabębniła pięściami w moje plecy. Klepnąłem ją lekko w tyłek.
- Cicho - szepnąłem i zacząłem iść przez lodowatą wodę. - Pobudzisz potwory.
- Cham - mruknęła.
Niby przypadkiem poślizgnąłem się na kamieniu, w skutek czego prawie uderzyła twarzą w pancerz.
- Słucham?
Mruczała pod nosem jakieś przekleństwa, a ja tłumiłem w sobie śmiech. Nasza droga robiła się coraz bardziej stroma. Drzewa robiły się coraz mniejsze i rosły luźniej, ciemne skały były teraz nad naszymi głowami. Orzeł zerwał się z gałęzi i poszybował nad czubkami drzew, patrzyłem na niego, jak wznosił się wyżej i wyżej, aż stał się ciemną plamką na tle białej chmury.
- Jest - szepnąłem i postawiłem Annabell delikatnie na ziemi.
Spojrzała na mnie z wyrzutem i poprawiła kołczan na swoim ramieniu. Złapałem ją za ramiona i okręciłem. Jej rudy warkoczy musnął mój policzek.
- Widzisz? - szepnąłem, a moje usta prawie dotykały jej ucha.
Zadrżała, a kąciki jej ust drgnęły. Wyciągnęła z kieszeni czerwony sześcianik. Odwróciła się do mnie i pocałowała mnie w policzek. Wepchnęła mi do ręki ciepłą kostkę i zamknęła na niej moje palce.
- Wchodzimy? - zapytała cicho. Jej głos był ciut wyższy niż zwykle, nie wiedziałem czy ze strachu czy z podniecenia.
Pocałowaliśmy się i wspięliśmy się do wejścia do groty. Wyciągnęliśmy latarki i oświeciliśmy korytarz. Nie był duży, miał nie więcej niż dwa metry wysokości i półtora szerokości. Spojrzeliśmy na siebie i pierwszy wszedłem do środka. Już po przejściu paru metrów dało się odczuć obniżenie temperatury. Tunel delikatnie opadał w dół, musiałem uważać, by nie uderzyć głową w stalaktyty i nie poślizgnąć się na śliskiej skale. Mój oddech zmienił się w parę.
Echo naszych kroków odbijało się od ścian.
Tunel zakręcił delikatnie w lewo i gwałtownie się zmniejszył. Miał teraz wymiary metr na metr, więc musiałem iść na czworakach. Światło latarki padało na wilgotne ściany, pełne zagłębień i szczelin, z których wypływała woda.
- Byłeś tu kiedyś? - zapytała Annabell, przerywając przytłaczającą ciszę.
- W środku nie.
- To skąd wiesz, że jesteśmy w dobrym miejscu? - korytarz zwęził się jeszcze bardziej i musiałem zacząć się czołgać.
- Na wschodzie jest tylko jedna jaskinia - powiedziałem, ale chyba jej nie przekonałem.
Przemieszczaliśmy się w słabym świetle latarki. Zatrzymałem się nagle i Annabell wpadła na mnie. Zrobiłem jej miejsce obok siebie, by mogła spojrzeć na to co i ja widziałem. Wylot korytarza znajdował się 3 metry nad posadzką ogromnej groty. Nie mogłem dostrzec sufitu, ale słyszałem krople wody spływające ze stalaktytów i rozbijające się o skałę. Na środku sali na granitowym otłarzu leżał sztylet z naszego rysunku.
- Jak my tam zejdziemy i wrócimy? - spytała szeptem, ale echo i tak poniosło jej głos po jaskini.
- Nie mam pojęcia.
Odwróciłem się i spuściłem nogi w dół. Annabell spojrzała na mnie ze strachem w oczach, pogłaskałem ją po policzku, zostawiając na nim czarną smugę. Ujęła moją twarz w dłonie i przywarła wargami do moich ust.
- Na wszelki wypadek - szepnęła i z trudem się ode mnie odsunęła.
- Będzie dobrze.
Zeskoczyłem i wylądowałem miękko na ugiętych kolanach. Od razu dobyłem miecza. W tej jaskini nie mogło nas spotkać nic dobrego. Usłyszałem, jak Annabell ląduje za moimi plecami. Od razu chwyciła za łuk i błyskawicznie nałożyła strzałę na cięciwę. Wiedziałem, że chroni mi plecy więc stawiając ostrożnie kroki ruszylem w stronę sztyletu, którego otaczała srebrna poświata.
Coś zagrzechotało w ciemności.
Spojrzałem przez ramię na dziewczynę, która uniosła łuk i naciągnęła cięciwę. Doskoczyłem do kamiennego stołu i podniosłem szybko sztylet. Usłyszałem grzechot kamieni i głośny syk. Usłyszałem świst strzały i głuchy odgłos jakby bełt uderzy w stalową powierzchnię. Gdy się odwróciłem patrzyłem prosto w ogromne, żółte ślepia Pytona. Jego zielone cielsko zajmowało całą jaskinię. Annabell uskoczyła przed jego ogonem i spróbowała strzelić w jego oko, ale gad zrobił unik plując jadem i zmuszając mnie do ucieczki. Ciąłem, ale miecz nawet nie zadrasnął jego grubej skóry.
Unikałem jego kłów i ogromnego cielska próbując coś wykombinować.
Annabell wypuściła strzałę w jego stronę w momencie, gdy na nią skoczył. Bełt wbił się głęboko w jego duże oko, potwór zawył i zarzucił łbem do tyłu uderzając o sufit, z którego posypały się odłamki skał. Skoczyłem na jego kark i złapałem się wystających płytek skóry. Wąż miotał się pode mną sycząc wściekle. Na karku brakowało mu 3 łusek, dawało to tyle miejsca by wbić miecz. Obróciłem broń w dłoni i z okrzykiem wbiłem go, aż po rękojeść. Gad zarycza i zachwiał się mocno. Uderzył w ścianę i osunął się po niej. Wyszarpnąłem miecz i otarłem go o suchą skórę węża.
Kamienie leciały z sufitu, który w każdej chwili mógł się zawalić.
- Annabell! - krzyknąłem.
Nie odpowiedziała mi, zacząłem się bacznie rozglądać w jej poszukiwaniu. Leżała pod przeciwległą ścianą. Wypuściła z dłoni łuk, który spoczywał Parce metrów od niej. Podbiegłem do niej, była nie przytomna. Odgarnąłem jej włosy z czoła i poczułem jakie jest gorące. W jej prawym udzie tkwił kieł Pytona. Spojrzałem na niego z przerażeniem i wyciągnąłem go szybko, przyłożyłem do rany fragment koszuli, by zatamować krwawienie. Jedną ręką złapałem jej łuk, a drugą podniosłem dziewczynę. Starałem się to zrobić bardzo delikatnie, ale i tak krzyknęła z bólu. Wyciągnąłem czerwoną kostkę z kieszeni i rzuciłem ją o skalną posadzkę. Od razu otoczyła nas czerwona mgła. Choć nie wierzyłem w boską moc bogów, wtedy modliłem się do nich o pomoc.
Gdy otworzyłem stałem na polanie, którą rano opuściłem z Annabell. Wokół ogniska siedziała już większość herosów w lepszej lub gorszej kondycji, beztrosko rozmawiali i piekli kiełbaski.
- Amando! - krzyknąłem.
Głosy umilkły, kilka osób wydało z siebie z duszone okrzyki. Uzdrowicielka zerwała się na równe nogi, wypuszczając z dłoni papierowy kubek z herbatą. Podniosła z ziemi torbę i podbiegła do mnie. Położyłem Annabell na ziemi i oparłem jej głowę na ziemi. Panna Smith rozcięła spodnie dziewczyny i odkleiła je od skóry, która wokół rany miała zielonkawą barwę. Instruktor szermierki, Core stanął za plecami kobiety, która oczyszczała fioletową substancją ranę.
- Co się stało?
- Pyton, nie zdążyła uciec - w moim gardle powstała wielka gula. Czułem piekące łzy w oczach. - Amando, dasz radę ją wyleczyć? - spytałem błagalnie.
Spojrzała na mnie swoimi brązowymi oczami pełnymi pewności siebie. Wyjęła z torby niewielką buteleczkę pełną złotego płynu.
- Przytrzymajcie ją, żeby się nie rzucała - powiedziała szorstko.
Jamie podbiegł do nas i krzyknął cicho, od razu ukląkł obok Core'a i przygwoździł jej nogi do ziemi. Trener przycisnął jej ręce, a ja oparłem się na jej barkach. Gdy pierwsza złocista kropla dotknęła jej ciała, krzyknęła z bólu i wygięła tułów w łuk. Krzyk dziewczyny poniósł się echem odbijając od gór.
- Co to kurwa jest?! - krzyknąłem, tracąc na sobą panowanie.
Przytuliłem twarz do jej szyi i cicho załkałem. Nikt nie zwrócił mi uwagi, wszyscy wiedzieli, że cierpię razem z nią.
- Mark zmień go, ona nie może się ruszać - powiedziała oschle uzdrowicielka.
Poczułem jak ktoś odrywa mnie od ciała Annabell i odciąga. Po chwili znów usłyszałem jej krzyk, a potem kolejny. Usiadłem na ziemi i zatkałem sobie uszy, by jej nie słyszeć. Łzy płynęły mi po policzkach, parząc jak kwas. Ktoś dotknął delikatnie mojego ramienia. Opuściłem dłonie i zaskoczyła mnie cisza. Słychać było tylko szum wiatru. Uniosłem głowę i zobaczyłem Amandę pochylającą się nade mną.
- Idź do niej. Potrzebuje cię teraz.
- Czy ona?
- Tak wszystko w porządku, ale leczenie takiej rany wymaga, no cóż... Niezbyt przyjemnych środków.
Zerwałem się z kamienia i pobiegłem do Annabell. Leżała z głową wspartą na plecaku, drżała pod grubym pledem. Na jej czoło wystąpiły krople potu. Rude włosy przykleiły się jej do głowy.
Ukląkłem przy niej i przytuliłem policzek do jej piersi. Pogłaskała mnie dłonią po włosach i westchnęła ciężko.
- Przepraszam - powiedziałem i spojrzałem w jej zmęczone oczy.
Uśmiechnęła się krzywo, poczułem jak jej klatka piersiowa unosi się i opada.
- Nie masz za co. Udało nam się. Dziękuję, za uratowanie życia.
Ująłem jej drobną dłoń i pocałowałem. Usłyszałem jak ktoś za moimi plecami zachłysnął się powietrzem. Spojrzałem za siebie i zobaczyłem zaskoczonego Jamiego. Spojrzał na mnie i pokręcił głową. Podniósł plecak z ziemi i bez słowa odszedł do zapełniającego się autobusu.
Odwróciłem głowę do Annabell, której smutna mina wyrażała wszystko. Odgarnąłem jej włosy z głowy i wziąłem na ręce. Przytuliła się do mnie i otuliła szczelnie kocem. Czułem jej ciepły oddech na szyi.
- Myślisz, że mu przejdzie? - zapytałem, patrząc z niepokojem na autobus.
- Miejmy taką nadzieję - szepnęła.
____
*) Lamia to potwór potrafiący przybrać postać pięknej kobiety (tak na prawdę na wężowe stopy), który żywi się krwią (w innych wersjach ciałami) młodych mężczyzn i dzieci.
Ekstra ! Czekam z niecierpliwoscia na cd bo to co jest tutaj jest Ah i Oh no brak mi slow taki mega i wogole no Ekstra ! Mam nadzieje ze bedziesz miala wene i szybko napiszesz cd !
OdpowiedzUsuńSuper ! Czekam na ciąg dalszy ! Zapraszam do mnie : http://amor-animi-falli.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńBaaardzo fajny i czekam na cd.
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie: http://heroes-new-adventure.blogspot.com/
Swiety blog i ten rozdzał też i wgl świetnie piszesz <3
OdpowiedzUsuńJest genialny. Z nie cierpliwością czekam na następny rozdział
OdpowiedzUsuńZajebiste tyle mogę powiedzieć no jest to świetne czekam na ciąg dalszy nich Jimmy się tym nie przejmuje tylko pogodzi i z desperacją niech szuka sobie jakieś innej
OdpowiedzUsuńSUPER CZEKAM NA NASTEPNY !!! i mam pytanie kto śpiewa ą piosenka Warrior???
OdpowiedzUsuńBeth Crowley :)
UsuńDzięki :)
Usuń